ᴘɪᴇśɴ́ ᴠ

14 2 0
                                    

(ᴋʀᴀ̨ɢ ɪɪ. ᴍɪɴᴏs. ɢʀᴢᴇsᴢɴɪᴄʏ ᴢ ᴍɪᴌᴏśᴄɪ. ғʀᴀɴᴄᴢᴇsᴋᴀ ᴢ ʀɪᴍɪɴɪ.)

Wszedłem w krąg drugi, ciaśniejszy, gdzie krzyki
I jęki boleść zaostrza w ton dziki.
Tam straszny Minos z czołem nasrożonym
Patrząc ponuro i zgrzytając wściekle,
Bada i sądzi wchodzące grzeszniki,
Wyroków swoich znak dając ogonem.
Dusza, na której cięży grzechu plama,
Gdy przed nim staje, spowiada się sama.
A on, głęboki znawca wagi grzechów,
Widząc, gdzie miejsce zasłużyła w piekle,
Ile się razy ogonem obwinie,
O tyle szczebli wśród szatańskich śmiechów
Dusza w dół spada w piekielne głębinie.
Wciąż przed nim stoi wielka dusz gromada,
Jedna po drugiej na wyrok pośpiesza, 
Mówi i słucha — i wnet w głąb zapada.
Minos, postrzegłszy, że z mym mistrzem wchodzę,
Na chwilę straszne swe sądy zawiesza
I krzyknie ku mnie: «Zuchwały, nim wejdziesz,
Obacz, gdzie wchodzisz, zważ, na kogo liczysz,
Wchód tu szeroki, lecz wstecz nie odejdziesz».
A mistrz ofuknął wzajem: «Co tak krzyczysz?
Nie tobie naszej sprzeciwić się drodze;
Ten mu ją wskazał, który wszystko może,
Co chce. — Dość na tym! Nie wstrzymuj nas dłużej».
Wtem usłyszałem łkania i jęczenia
I wszedłem w miejsce, gdzie mrok nieprzejrzany,
Noc bez żadnego światła i promienia,
A w głębi jego ryczy jakby morze,
Kiedy nim wiatry przeciwne śród burzy
Szamocą, tłuką, aż do białej piany.
Wicher piekielny ciągle się tam sroży,
Porywa duchy, unosi i ciska
O potrzaskanej skały rumowiska,
Gdzie jęcząc, płacząc, bluźnią mocy bożej.
Grzesznicy owi te cierpią katusze,
Co swe zmysłami ścieleśnili dusze.
A jako w jesień, w czas odlotu ptaków,
Gęstymi pułki lecą stada szpaków,
Tak owe duchy wiatr prądem zawiei
Gnał tu i owdzie: i znać z ich wejrzenia,
Że już na wieki pozbyły nadziei
Nie tylko kresu, lecz ulgi cierpienia.
I jak żurawie w powietrznej przestrzeni
Lecą i nucą żałośnie: tak ku mnie,
Jęcząc, gromady nieszczęśliwych cieni
Pędzone wiatrem zbliżały się tłumnie.
«O! Mistrzu!» rzekłem, «I któż są te dusze,
Tak udręczone w ciągłej zawierusze?»
A mistrz: — «Ta pierwsza, co widzisz, po przedzie
Rej chóru duchów na powietrzu wiedzie,
Przed wieki była wielu ziem królową
I wielu ludów różnych krwią i mową,
Lecz oszalała krewkością namiętną,
Prawem zatarła kazirodztwa piętno,
By hańbą w dziejach nie ciężyło na niej.
To Semiramis, dziedziczka i pani
Krajów azyjskich, gdzie dziś Turczyn broi.
Ta druga z sercem miłością zranionem,
Dni swe przecięła dobrowolnym zgonem,
Łamiąc przysięgę cieniom Sycheusza.
To Kleopatra na chuć rozpasana.
Helena, Parys, sprawcy nieszczęść Troi;
Achilles, można, ale krewka dusza,
Obok błędnego rycerza Tristana».
I tłum dusz innych wskazał mi Wirgili,
Co żądz gorączką życie przetrawili;
A ja, gdym słyszał zwane po imieniu
Starego świata niewiasty i męże,
Litość, myślałem, zmysły mi rozprzęże,
I jak wpół martwy stałem w osłupieniu.
I mówię: «Mistrzu! kto są te dwa duchy,
Które wiatr lekko unosi jak puchy?
Chcę mówić z nimi». — «Czekaj», mistrz powiada
«Aż je tu ku nam wiatr przywieje bliżej
Zaklnij na miłość, która nimi włada,
A zlecą ku nam». — Gdy lecieli niżej,
Rzekłem — «Pomówcie z nami, nieszczęśliwi!
Przez miłość, którą pałaliście żywi».
A jak gołębi para szybko leci
Z rozpiętym skrzydłem do gniazda swych dzieci
Tak one spośród orszaku Dydony,
Przez prąd wichrowy, w powietrznym zamęcie
Ku nam zwróciły swój lot przyśpieszony:
Taką moc miało miłosne zaklęcie.
«O! czuła», rzekły, «i szlachetna duszo!
Co nas odwiedzić szedłeś w te otchłanie
I masz snadź litość nad naszą katuszą!
Gdybyśmy śmieli wznieść nasze wołanie
Ku Panu świata i gdyby On w niebie
Przyjąć je raczył, wnet byśmy oboje
Prosili Jego o pokój dla ciebie,
Tak nam jest miłe to współczucie twoje.
Pytać lub o czym chcesz rozmawiać z nami?
Mów, będziem słuchać albo odpowiemy,
Póki wiatr będzie, jak w tej chwili, niemy».
«Kto wy?» im rzekłem, «powiedźcie to sami».
Jeden z nich na to: «Ziemia ma rodzima
Leży nad morzem, gdzie doń swoje wody
Rzeka powiedzie z towarzyszki swymi.
Miłość, co łatwo tkliwe serca ima,
Ujęła jego wdziękiem mej urody,
Którą, niestety! słynęłam na ziemi,
Nim śmierć ją nagle zniszczyła sposobem,
Co mnie przeraża nawet poza grobem.
Miłość, co prawem tajemniczym skłania
Serca kochanych wzajem do kochania,
Tak mnie ku niemu nakłania nawzajem,
Że się, jak widzisz, nigdy nie rozstajem.
Miłość nas o śmierć przyprawiła wspólną,
Kaina czeka naszego mordercę».
Gdy duch to mówił, głos jego za serce
Tak mnie ujmował, że z łzą mimowolną
Schyliwszy czoło, stałem, aż po chwili:
«O czym tak myślisz?» spytał mnie Wirgili.
«O mistrzu!» rzekłem, «ileż słodkich myśli,
Ile żądz wrzało w ich sercu i głowie,
Nim do upadku i do zguby przyszli!»
Potem się do nich zwróciłem i mówię:
«Franczesko! widzisz, że mi słowa twoje
Łzy wyciskają; ale pozwól spytać,
Jak was snadź miłość przywiodła oboje
Tajoną wzajem głąb serc waszych czytać?»
A ona na to: «Ach, nic tak nie boli,
Jak chwile szczęścia wspominać w niedoli!
Lecz gdy ty, gościu, chcesz wiedzieć początek
Miłości naszej, na mój ból nie baczę;
Powiem, jak pierwszy zawiązał się wątek,
Podobna temu, co mówi i płacze.
Raz dla zabawy wzięła nas ochota
Czytać w głos dzieje przygód Lancelota,
Jako go miłość przemogła swą siłą.
Byliśmy sami, bez żadnej złej myśli.
Oko się nasze nieraz łzą zaćmiło,
Nieraz twarz zbladła, aż w końcuśmy przyszli
Do tego miejsca, co nas zwyciężyło:
Gdyśmy czytali, ile jest uroku,
Ile rozkoszy w pocałunku lubej —
Oczy się nasze nawzajem spotkały.
Ten, co już odtąd wiecznie przy mym boku,
Powstał niepomny na me cudze śluby
I pocałował mnie w usta drżąc cały.
Pisarz tej księgi był nam Galeotą
Już żeśmy więcej w tym dniu nie czytali».
Gdy jeden mówił, duch drugi zgryzotą
Zdjęty, tak płakał, żem zwątpił, azali
Zniosę tę boleść, i czułem, że bladłem.
Straciłem siły i jak martwy padłem.

Boska Komedia | 𝐃𝐚𝐧𝐭𝐞 𝐀𝐥𝐢𝐠𝐡𝐢𝐞𝐫𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz