ᴘɪᴇꜱ́ɴ́ ᴠɪɪɪ

1 1 0
                                    

(ᴡɪᴇᴄᴢᴏ́ʀ ᴡ ᴅᴏʟɪɴɪᴇ ᴋꜱɪᴀ̨żᴇ̨ᴄᴇᴊ. ᴛʀᴢʏ ɢᴡɪᴀᴢᴅʏ. ᴡᴀ̨ż. ᴍᴀʟᴀꜱᴘɪɴᴀ.)

Była godzina, w której żeglarzowi
Tęsknota serca pamięć dnia odnowi,
Gdy do przyjaciół mówi: Bądźcie zdrowi!
Godzina, w której oko łzy nie wstrzyma,
Płynącej z duszy nowego pielgrzyma,
Gdy dzwon wieczorny słyszy niespodzianie
Smutnie dzwoniący jak na dnia skonanie:
Gdy ja na śpiewy mało dając ucha,
Spostrzegłem w tłumie stojącego ducha,
Co dłonią błagał tłum o posłuchanie.
Duch złożył, podniósł w górę ręce obie,
Patrzając na wschód, jak gdyby w tej dobie
Mówił do Boga: Tyś mój Pan na niebie!
Te lucis ante, z jego ust pieśń brzmiała
Pobożnie, taką słodką nutą wiała,
Że myślą, duszą wyszedłem sam z siebie.
Za nim tłum duchów całym chórem nucił
Ten hymn i oczy na gwiazdy wywrócił.
Tu, czytelniku, utkwij w prawdę oczy,
Zasłona lekka, przejrzysz w jej przeźroczy.
Widziałem potem, ta duchów gromada,
Myślą w pobożnym tonąc rozmyślaniu,
Patrzała w niebo; jak w oczekiwaniu
Stała milcząca, pokorna i blada.
A potem z góry do skalnych rozdołów,
Dwóch zstępujących widziałem aniołów,
Z dwoma mieczami, jak z ognia kowane,
Tak płomieniste, lecz ostrza złamane.
Jak liście w pączkach ich szaty zielone,
Zielonym pierzem ich skrzydeł wzruszone
Spływając z tyłu igrały z wiatrami.
Jeden z nich stanął blisko ponad nami,
A drugi zstąpił na brzeg przeciwległy.
Tak stał tłum duchów między aniołami.
Oczy włos jasny ich łatwo postrzegły,
Lecz po ich twarzy zbłądziło spojrzenie,
Jak siła słabnie przez swe natężenie.
«Z Maryi kręgu,» rzekł Sordello, «oni
Przychodzą trzymać straż wkoło tej błoni
Od węża, który ma przyjść w okamgnieniu».
Ja nic nie wiedząc, jaką przyjdzie drogą,
Spojrzałem za się i skolały trwogą
Na mistrza wiernym wsparłem się ramieniu.
Znów rzekł Sordello: «Gdzie są duchy owe,
Zejdźmy i z nimi zawiążem rozmowę;
Tu ciebie widzieć będzie im przyjemnie».
Zstąpiłem na dół trzy kroki, zda mi się,
Gdy wtem duch jeden wpatrywał się we mnie,
Snadź chciał mię poznać po twarzy zarysie.
Już tam powietrze tonęło w swym ciemnie,
Lecz jeszcze między jego a mym okiem,
Dość przyświecało wątpliwym półzmrokiem.
I cień szedł do mnie, ja szedłem do cienia:
«Miło mi, Nino! nie w grzeszników rzędzie,
Witać tu ciebie, tak zacnego sędzię!»
Gdyśmy skończyli czułe pozdrowienia,
On pytał: «Czy już czas upłynął długi,
Jak tu przybyłeś przez dalekie wody?»
— «Zaiste, szedłem przez smutne przechody,
Nim pod tą górą stanąłem o świcie.
Choć w sobie noszę jeszcze pierwsze życie,
Nabywam drugie wędrując tą drogą».
On i Sordello, ledwom odpowiedział,
W tył się cofnęli jak rażeni trwogą.
Jeden do mistrza zwrócił się, a drugi
Do ducha, który w głębi groty siedział.
«Chodź, patrz, Konradzie!» wołał, «co za dziwo!
Patrz, co Bóg zdziałał przez łaskę prawdziwą».
Potem rzekł do mnie: «Przez wdzięczność szczególną,
Coś winien Temu, który w tajemnicę
Tak dobrze ukrył swą arcykrynicę,
Że nam wprost do niej dojść samym nie wolno!
Gdy nazad morze przepłyniesz olbrzymie,
Powiedz mej córce, Joannie na imię,
Niechaj w tym miejscu za mną się przyczyni,
Gdzie wysłuchani są wszyscy niewinni.
Wątpię, jej matka czy jeszcze mnie kocha,
Wdowią zasłonę już zrzuciła płocha.
Przez nią wiem, ile kobiece kochanie
Trwać może, jeśli wzrok i dotykanie
Żaru jej uczuć często nie poddyma.
Znany herbowy wąż w Medyjolanie
Czy jej nagrobne okrasi marmury
Świetniej niżeli mój kogut z Gallury?»
Kiedy to mówił, czytałem oczyma
Prawą żarliwość z całej jego twarzy,
Co na dnie serca, miarkując się, żarzy.
Gdy wzrok mych oczu pod gwiazdy się wznosi.
Tam gdzie leniwiej po niebie się wloką,
Jak części koła najbliższe od osi.
Wódz mówił: «Co ty widzisz tam wysoko?»
A ja: «Poglądam na trzy światła spore,
Od których w ogniu cały biegun gore».
Mistrz: «Cztery gwiazdy, coś widział dziś rano,
Zstąpiły niżej, jak idzie ich droga,
A te trzy weszły w kolej im wskazaną».
Sordello mistrza za rękę pociągnął,
Mówiąc: «Czy widzisz tam naszego wroga?»
I wskazujący doń palec wyciągnął.
W ujściu doliny jest małe wydroże,
Jak otwór w starym i nadgniłym drzewie
Na skroś otwarty, tam leżał wąż, może
Ten sam, co podał gorzki owoc Ewie.
I zły gad pełznął trawami, kwiatami,
Czasem na grzbiet swój błyszczący łuskami
Zawracał głowę, liżąc się jak zwierze,
Gdy chce językiem lizać swe pacierze.
Stojąc wylękły i prawie bez duchu,
Nie mogłem widzieć, a dziś nie wyrażę,
Jak się ruszyły te niebieskie straże.
Lot ich odgadłszy po powietrza ruchu,
Gdy w nim szumiało ich zielone pierze,
Wąż uciekł w jamę, aniołowie potem
Na miejsce równym spuścili się lotem.
Cień, co się zbliżył do sędziego Nina,
Wciąż patrząc na mnie, tak mówić zaczyna:
«Pochodnia, co tu przyświeca twej doli,
Niech tyle wosku znajdzie w twojej woli,
Ile go tobie do światła potrzeba,
Wejść na tę górę, z tej góry do nieba.
Udziel mi, jeśli masz jakie nowiny
Znad Magry, byłem panem tej krainy,
Nazwisko moje Konrad Malaspina.
Kochałem krewnych bez ziemskiej zawiści,
Czułą miłością, która się tu czyści».
— «Kraj twój,» odrzekłem, «obcy dla mej stopy,
Lecz któż nie słyszał o nim śród Europy?
Sława, przez którą dom się twój podnosi,
Rozgłasza panów i ziemię ich głosi,
Że kto tam nie był, już ją poznał z wieści:
Klnę się, jak pragnę wejść na wierzch tej góry,
Ród twój nie zbacza od dziedzicznej cześci,
Tej sławy, jaką winni twe naddziady
Hojnej kieszeni, hartowi swej szpady.
Taką moc nałóg ma dobrej natury,
Kiedy wódz świata złe daje przykłady,
Którymi ludzie obłąkać się mogą,
On idzie prosto i gardzi złą drogą».
A on: «Idź teraz, wprzód nim słońce z drogi
Siedm razy zejdzie pod Barana rogi,
To grzeczne zdanie z cukrowymi słowy
Większym ci ćwiekiem wbije się do głowy,
Jakie bądź kiedy z drugich ust wyjść może,
Jeśli się sądy nie zawieszą boże».

Boska Komedia | 𝐃𝐚𝐧𝐭𝐞 𝐀𝐥𝐢𝐠𝐡𝐢𝐞𝐫𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz