(ᴀɴɪᴏᴌ. ᴋʀᴀ̨ɢ ᴠɪ. ᴀᴛᴇᴜsᴢᴇ ɪ ᴋᴀᴄᴇʀᴢᴇ.)
Wódz mój, gdy wracał od bramy piekielnej,
Spostrzegłszy twarz mą bladości śmiertelnej,
Skrył własną bladość w głębi swego ducha
I stanął w kroku, jak człowiek, gdy słucha,
Bo wzrok nie sięgał dalekich widoków
W powietrzu czarnym od dymu obłoków.
«Zwycięstwo przy nas w tej walce być może,»
Tak począł mówić, «gdy nie — On pomoże…
Ach! tu na niego jak mi czekać długo!»
Gdym zauważał, jak swych myśli wątek
Mistrz plącząc, pierwszą myśl maskował drugą,
Jak sprzeczny słów był koniec a początek;
Strwożony byłem tą uciętą mową,
Rojąc myśl gorszą niż mogło mieć słowo,
I zapytałem: «Czy kiedy duch jaki
Na dno tej smutnej konchy szedł w te szlaki,
Z pierwszego kręgu, gdzie zeszłym ze świata
Jedyną karą jest nadziei strata?»
A on: «Tą drogą chodził arcyrzadki
Duch, tej mieszkaniec, gdzie ja mieszkam, klatki.
Zaiste niegdyś zwiedziłem te strony,
Dzikiej Erychty zaklęciem zmuszony,
Co zmarłych dusze do ich ciał wzywała:
Duch mój zaledwo rozebrał się z ciała,
Rzekła mi: «Zejdź tu!» czarodziejka nasza:
«Wydobyć jeden cień z kręgu Judasza».
Krąg ten najniższy i najwięcej ciemny,
Najdalszy nieba, co wszystko otacza.
Bądź więc spokojnym, znam ten szlak podziemny.
Bagno dyszące zgnilizną wyziewu
Wokoło grodzi to miasto boleści,
Gdzie odtąd wstąpić nie możem bez gniewu».
I mówił jeszcze rzeczy różnej treści,
Które zwietrzały z pamięci słuchacza.
Bo cały byłem duszą i spojrzeniem
Na szczycie wieży świecącej płomieniem.
Tam trzy piekielne widziałem Furyje,
Stały przy ogniu; z niewiasty postawą,
Z hyder zielonych okolone pasem,
A zamiast włosów drobne węże, żmije
Na szpetne czoła spadały i szyje.
On, który poznał znajome służebne
Królowej piekieł: «Patrz», mówił, «to ona,
Stoi na lewo Megera, na prawo
Stoi Alekto, w środku Tyzyfona».
To rzekłszy, zamilkł. Furyje tymczasem
Tłukły swe piersi, wszystkie ciała części
Krwawiły znakiem paznokcia lub pięści.
Krzyk ich tak straszny bił w gwiazdy podniebne,
Żem do poety tulił się jak dziecko,
Podejrzewając ich wściekłość zdradziecką.
«Sam tu, Meduzo! a przemień go w kamień!»
Krzyknęła pierwsza; w kolej «Zamień, zamień!»
Krzyczały wszystkie, patrząc na dół z wieży:
«My niepomszczone, zemścić się należy
Za tak zuchwałe zejście Tezeusza!»
A mistrz tak mówił: «Ten widok zbyt wzrusza!
Przymknij twe oczy i stój odwrócony;
Gdybyś tu spojrzał twarzą w twarz Gorgony.
Na świat słoneczny już byś stąd nie wrócił».
I sam do wieży mnie tyłem obrócił;
Wątpiąc, czy dobrze me dłonie zasłonią.
Jeszcze mi oczy zasłonił swą dłonią.
O wy! co macie zmysł pojęcia zdrowy,
Chciejcie naukę odkryć utajoną
W tych dziwnych wierszach pod słowa zasłoną.
Trzęsąc aż do dna cały nurt styksowy,
Po mętnych wodach szumiał huk daleki,
Obu brzegami potrząsając rzeki.
Tak burza huczy w czasie niepogodnym,
Kiedy wiatr dysząc tchem ciepłym, to chłodnym,
Szturmuje lasy; jak lniane paździerze
Łamie gałęzie, rwąc kwiaty i trawy,
Toczy się z pychą po kłębach kurzawy,
A z pól pierzchają trzody i pasterze.
Mistrz dłoń z mych oczu zdjął i rzekł: «Patrz w stronę,
Gdzie najzjadliwszy dym jak czad błękitny,
Bucha ze środka pleśni starożytnej».
Jak żaby wodnym wężem wystraszone,
Płyną samopas przez wodne powierzchnie,
Aż gdzieś pod wodę każda w bagno pierzchnie;
Tak potępieńców gromada ladaco,
Przed kimś, widziałem, uciekała z trwogą,
Który przechodził przez Styks suchą nogą.
On z twarzy swojej dym ręką odtrąca,
Zda się, tą jedną mordował się pracą;
Poznałem zaraz niebieskiego gońca,
Zwróciłem oczy w świętym przerażeniu
Do mistrza; chęć swą mistrz znakiem odsłonił,
Bym stał spokojnie i przed nim się skłonił.
Ileż ten anioł miał wzgardy w spojrzeniu!
Poszedł pode drzwi, laską trącił w bramę,
Drzwi bez oporu rozwarły się same.
«Strącone duchy i obrzydłe Bogu!»
Do przelęknionych zawołał na progu,
«Jak wasza hardość dojrzała z cierpieniem!
Daremnie ona z tą wolą się spiera,
Co nigdy swego nie chybiała celu,
Co was karała w boleściach tak wielu!
Daremna wasza walka z przeznaczeniem.
Wspomnijcie swego przygodę Cerbera,
Co z pyska, z szyi obdarty ze szczeci,
Wpół wyleniały jeszcze skórą świeci».
I szedł na powrót po bagnie styksowym,
Słowa nam nie rzekł ani rzucił okiem,
Innym zajęty myśleniem głębokiem.
My ośmieleni świętym jego słowem
Zwracamy stopy nasze w gród Plutona,
Brama na ścieżaj stała otworzona.
Pragnąc utworzyć sąd z miejsc tych przeklętych
O losie duchów w tej twierdzy zamkniętych,
Ledwo tam wszedłem, źrenicą ciekawą
Wodziłem wkoło, na lewo, na prawo
I tylko wielkie wkrąg widziałem pole,
Gdzie rosły same męczeństwa i bole.
Jako przy Ronie, pod Arią, przy Pola,
Kędy Kwarnero wodami okola
Od ziem niemieckich italskie wybrzeża,
Tysiące mogił płaszczyznę najeża:
Tak tam sterczały groby i mogiły,
A grób od grobu płomienie dzieliły;
Żelazo w ogniu nie świeci czerwieniej,
Jak tam świeciły groby wśród płomieni.
Grobów i trumien podniesione wieka,
Z nich jęk na zewnątrz pobrzmiewał z daleka,
W przeciągłych, to w pół urwanych westchnieniach.
A ja: «Mów, mistrzu, jacy w tych sklepieniach
Leżą grzesznicy, którzy pokój w grobie
Jękiem, westchnieniem kłócą sami sobie?».
A mistrz mi na to: «To groby kacerzy
I tych, co udział w sektach wszelkich biorą:
Tutaj podobny przy podobnym leży,
A groby słabiej albo mocniej gorą».
I szliśmy w prawo, pomiędzy ścianami
Wysokich murów i męczennikami.
CZYTASZ
Boska Komedia | 𝐃𝐚𝐧𝐭𝐞 𝐀𝐥𝐢𝐠𝐡𝐢𝐞𝐫𝐢
شِعرBoska Komedia to dzieło życia włoskiego poety Dante Alighieriego, którym chciał zapewnić nieśmiertelność, oddać hołd swojej zmarłej ukochanej Beatrycze oraz ostrzec lud średniowieczny przed konsekwencjami grzesznego życia. Poemat tryptyk - składając...