(ᴏᴅᴅᴢɪᴀᴌ ɪɪ. ᴋʀᴀ̨ɢ ɪ. ᴅᴜᴍɴɪ.)
Kiedyśmy za próg już przeszli drzwi święte,
Których tak rzadko próg otworem stoi,
Z powodu ludzi złej woli, co roi,
Że najprostszymi widzi drogi kręte,
W ich dźwięku czułem, że były zamknięte.
Gdybym tam do nich obrócił me oczy,
Gdzież jest wymówka takiej winy godna?
I szliśmy środkiem rozkłutej opoki,
Co nam z obu stron zwężała swe boki,
To roztaczała jako fala wodna,
Gdy o brzeg trąci, a potem odskoczy.
«Tu» wódz rzekł «trzeba nieco użyć sztuki,
Tam i sam szersze stopą kreśląc łuki,
Idźmy, gdzie głębsze ma skała wydroże».
Ta troska nasze tak spóźniła kroki,
Że zachodzący księżyc o tej porze
Już do snu głowę skłonił na swe łoże,
Wprzód nim wyszliśmy z wąskiej rozpadliny.
Lecz gdyśmy przyszli na plac otworzysty,
Tam, gdzie ma góra bok więcej spłaszczony,
Oba niepewni drogi, ja znużony,
Staliśmy chwilę na jej płaskim sklepie,
Pustym i dzikim jak droga na stepie.
Z brzegu otchłani do wyższej drożyny,
Która po skałach pięła się wysoko,
Był plac jak na wzrost człowieka troisty;
W lewo, na prawo, ile mogło oko
Sięgać, widziałem, płaski głazu kawał
Równoodlegle od skały wystawał.
Wnętrzna z białego marmuru jej ściana
Prosta, pod samo jej ostrze ściosana,
Płaskorzeźbami wciąż była rzezana,
Na wstyd arcydzieł natury i dłuta.
Anioł, co zstąpił na ziemskie padoły
Z wieścią pokoju, którego wespoły
Świat we łzach wzywał przez tak długie lata,
A który niebo otworzył dla świata;
Tam postać tego anioła wykuta
Taką dyszała prawdą i naturą,
Że się nie zdawał być niemą figurą,
Każdy by przysiągł, że on mówił: Ave.
Bo i Tej snycerz tam wyrył postawę,
Co wymodliła klucze, aby niemi
Wszechmocną miłość otworzyć na ziemi,
Tam wyraziły jej postać, jej lica,
Odpowiedź: Otom Pańska służebnica!
Wiernie jak pieczęć woskowa tablica.
«Niech w jednym punkcie twoja myśl nie tonie,»
Słodki mistrz mówił, mając mię na stronie,
Tuż blisko siebie, gdzie nam serce bije.
Podszedłem patrzeć, widziałem Maryję;
Potem zachodząc z drugiej mistrza strony
Widziałem w rzeźbie drugą historyję,
Z bliska w niej topiąc wzrok mój zachwycony.
Tam rydwan byków sprzężajem ciągniony
Wiózł arkę świętą; śmierć tego uderza,
Komu jej straży sam Bóg nie powierza.
Lud bieżał tłumem przed arką przymierza,
Siedmiu chórami dwa mi zmysły kłóci,
Między Tak, nuci, i Nie, on nie nuci.
I dym kadzideł w podobne złudzenie
Wtrącił dwa zmysły, wzrok i powonienie,
Taka w nim prawda była rzeczywista!
Od długiej sukni z połą zachyloną,
Wodząc rej tańca pokorny Psalmista
Przed ową urną biegł błogosławioną,
A był tam wyższym i niższym od kroli.
Z okien pałacu szydna twarz Micholi
Nań poglądała wzdłuż ulicy miasta,
Jak pełna wzgardy i smutku niewiasta.
Z miejsca, gdzie stałem, stopy oderwałem,
By bliżej widzieć historyję nową,
W której utkwiłem me oczy z zapałem.
Tam uwieczniony rzeźbą marmurową
Był ten, którego cnotami ujęty,
Z piekła wymodlił duszę Grzegorz święty
Imperatora rzymskiego Trajana.
Przy tręzlu jego rumaka w żałobie
Stała tam wdowa łzami upłakana;
Cezar tłum wielki jeźdźców miał przy sobie,
A złote orły nad cezara głową
Grały z wiatrami. Wdowa nieszczęśliwa
Wśród tłumu zda się w te słowa odzywa:
— «Zemścij się, panie, syna mi zabito,
Serce mi pęka». A cezar: «Kobieto,
Czekaj, nim z wojny powrócę». A ona,
Jak ten, którego bodzie boleść żywa,
— «Jeśli nie wrócisz? umrę niezemszczona».
A on: «Namiestnik mój w imię cezara
Ukoić twoją zemstę się postara».
A ona: «Dobro bez twojej zasługi
Spełni się, jeśli spełni je kto drugi».
On w końcu: «Biorę w posłuch twoją radę;
Abym powinność spełnił, nim odjadę,
Chce sprawiedliwość, wstrzymuje mię litość».
Ten, co przenika wszystkich rzeczy skrytość,
W usta ich wkładał te nam nowe słowa,
Bo gdzież na ziemi dziś jest taka mowa?
Podczas gdym wzrok mój nasycał łakomy
Wizerunkami tak wielkiej pokory.
Tym chętniej, gdy ich sztukmistrz nam znajomy,
Poeta szepnął: «Duchów korowody
Ciągną tu z dala, lecz ich krok niespory;
Oni na wyższe nas wprowadzą schody».
Wzrok mój nowości oglądania chciwy,
Oczy ku niemu zwrócił nieleniwy.
Zważ czytelniku raz jeden i drugi,
Jak z bożej woli tu płacą się długi.
Nie uważając na formę męczeństwa,
Myśl, jaka palma czeka ich zwycięstwa;
Że czas ich kary słusznej a koniecznej
Nie przejdzie kresu za sąd ostateczny.
Począłem: «Mistrzu, widzę cieniów ruchy,
Lecz wątpię, czy to rzeczywiste duchy,
Tak mi ich w oczach mgli się wizerunek».
Mistrz do mnie: «Ciężki ich kary warunek
Tak ich do ziemi nagina i tłoczy,
Że zrazu o nich zwątpiły me oczy.
Lecz patrzaj bystro, własnymi oczami
Poznasz te zgięte duchy pod głazami,
A sąd twój zgadnie mąk ich tajemnicę.
O dumni, nędzni, słabi chrześcijanie!
W których pojęcia tak mdły ognik świeci,
Jak błahe wasze w swój postęp ufanie.
Czyż nie widzicie, żeśmy gąsienice,
Poczwarki, z których lęgnie się i tworzy
Anielski motyl, motyl, który leci
Bezbronny na sąd, przed majestat boży.
Waszych rozumów na cóż ślepa buta
Zadziera głowę na obraz koguta,
Kiedy z was każdy jest płaz urodzony,
Robactwo, jego płód niedonoszony!
Jak zamiast gzymsów widzimy figury
Dach dźwigające wystały nad mury,
Gdy w skurczu z piersią stykając kolano,
Budzą w nas litość boleścią udaną,
Tak wykrzywione w postaci szkaradne,
Szły duchy, twarze ku ziemi zwiesiwszy:
Wprawdzie nierówno głaz ich barki gniecie,
Podług ciężaru, co kto niósł na grzbiecie;
Jeden w swej męce bodaj najcierpliwszy,
Skarżąc, zdało się, mówił: «Ja upadnę!».
CZYTASZ
Boska Komedia | 𝐃𝐚𝐧𝐭𝐞 𝐀𝐥𝐢𝐠𝐡𝐢𝐞𝐫𝐢
PoesiaBoska Komedia to dzieło życia włoskiego poety Dante Alighieriego, którym chciał zapewnić nieśmiertelność, oddać hołd swojej zmarłej ukochanej Beatrycze oraz ostrzec lud średniowieczny przed konsekwencjami grzesznego życia. Poemat tryptyk - składając...