(ᴋʀᴀ̨ɢ ᴠɪɪɪ. ᴛᴌᴜᴍᴏᴋ ᴠɪɪɪ. ᴢ́ʟɪ ᴅᴏʀᴀᴅᴄʏ: ᴜʟɪssᴇs.)
Ciesz się, Florencjo! Twe skrzydła olbrzymie
Przez ląd i morze szeleszczą w tej dobie,
Nawet do piekła zaniosły twe imię.
W kręgu złodziei, daj wiarę zaklęciu,
Obywateli twych znalazłem pięciu,
A co mnie wstydem rumieni i tobie,
Zda się, nie robi wielkiego zaszczytu,
Jeśli po ranu, w marzeniach przedświtu,
Marzących sny są prawdziwsze niekiedy,
Wkrótce się dowiesz, co ci życzy Prato
Jeśli nieszczęście już cię nawiedziło,
Co być musiało, nie przed czasem było;
Bo w czas im dalej zajdzie moje lato,
Więcej mi będą ciężyć twoje biedy!
Wódz szedł i tymi szczeblami, co skały,
Gdyśmy schodzili, dla nas wykowały,
Powraca, ciągnąc mnie za swoją nogą.
I tak samotną pośród głazów drogą
Stopa się plącząc, między skał osęki,
Postępowała za pomocą ręki.
Jam się zasmucił i jeszcze się smucę,
Po ile razy pamięć moją zwrócę
Na dziwne, co tam widziałem, przedmioty,
Zawściągam silniej wodze mego ducha,
By swej nie stracił przewodniczki cnoty;
I gdy mi gwiazda rai światłem błogiem
Jakie bądź dobro, nie chcę być mu wrogiem.
Jak w porze roku, gdy więcej palące
Twarz swą najdłużej nam odkrywa słońce,
Wieśniak na wzgórku wczasując przed nocą,
Gdy komar brzęczy, a zamilknie mucha,
Widzi w dolinie robaczki błyszczące,
Gdy w ciemnych liściach winnicy migocą:
Tak ja widziałem na dnie ósmej jamy
Mnóstwo płomyków patrząc z wierzchu tamy.
Jak ów pomszczony za się przez niedźwiedzi
Za lekkomyślną niewiarę gawiedzi,
Widząc ognisty rydwan Elijasza,
Gdy zaprząg wichru w niebo go unasza,
Tylko oczyma lekki płomyk tropił,
Co się jak obłok w powietrzu roztopił:
Tak na dnie jamy każdy kształt płomyka
Ruszał się, kryjąc w swym wnętrzu grzesznika.
Z mostu uwięzłem cały w tym widoku
I gdybym ręką nie chwycił się głazu,
Niepchnięty w otchłań upadłbym do razu.
Wódz widząc moje wytężenie w oku,
Rzekł: «Tu duch każdy żyć w ogniu skazany,
Chodzi płomieniem jak suknią odziany».
Odpowiedziałem: «Mistrzu, z twego słowa
Na to, co widzę, pada jasność nowa:
Mów, z tylu ogni migających w zmierzchu,
Jaki to płomień, co rozdzielon z wierzchu,
Jako ze stosu na dwie strony wionął,
Na którym z bratem swym Eteokl płonął?»
Mistrz: «Dyjomeda duch i Ulissesa
Za karę wspólnej ich zdrady po zgonie
W jednym płomieniu nierozdzielnie płonie;
W nim płaczą sławnej zasadzki trojańskiej,
Z której nam wyszedł piękny szczep rzymiański;
W nim za łzy cierpią córki Likomeda,
Co w swoim żalu ukoić się nie da,
Umarła skarży jeszcze Achillesa;
I w nim pokutę cierpią i karanie,
Za uwiezione Palladium kryjomie».
— «O! jeśli mogą przemówić z płomienia,
Niech ci ta prośba za tysiąc próśb stanie,
Pozwól mi czekać, nim dwoiste płomię
Zbliży się do nas, wszak po tośmy przyszli.
Patrz, z jaką żądzą ku niemu się chylę!»
A mistrz: «Rad spełnię chwalebne życzenia,
Lecz trzymaj język na wodzy milczenia;
Ja mówić będę, odgadłem twe myśli;
Bo ci grzesznicy w uprzedzeniu dzikiem
Może, jak Grecy, wzgardzą twym językiem?»
Gdy płomień do nas zbliżył się, mistrz chwilę
I miejsce k'temu wybrawszy stosowne,
W tych słowach usta otworzył wymowne:
«Wy, w jednym ogniu jak dwóch w jednym ciele,
O, jeśli miła wam mało czy wiele,
Pisana, wielka moja pieśń na świecie!
Stójcie, niech jeden z was powie poecie,
Gdzie umarł, trudy skończywszy wędrowne?»
Starożytnego wierzchołek ogniska
Zaczął się ruszać, o dziw niepojęty!
Szumiąc jak płomień wiatrami rozdęty;
I wierzch zwężony w kształcie obeliska
Tam i sam wodząc, jak język gotowy
Przemówić słowo, zabrzmiał tymi słowy:
«Gdym zbiegł od Cyrcy, jej więzień niestety!
Z wyspy, skąd blisko do miasta Kajety,
Już ani słodycz pocałunków syna,
Ni stary ojciec, tęskniąca rodzina,
Miłość wzajemna czułej Penelopy,
Nie mogły wstrzymać wędrownika stopy:
Chciałem świat poznać i zwyczaje ludów
I opowiedzieć dzieje jego cudów.
Zebrawszy szczupłą, lecz wierną drużynę,
Na pełne morze w jednej łodzi płynę;
Wody, co brzegi marokańskie liżą,
Aż po hiszpański półwysep, ostrowy,
Ile ich patrzy w morskie wód zwierciadła,
Łódź białoskrzydła obleciała chyżo.
Już mnie i moich wiek nachylił długi,
Gdyśmy wpłynęli do morskiego gardła,
Gdzie stoi wbity słup jeden i drugi,
Jakby ostrzegał znak herkulesowy:
Człowieku, tutaj kres twojej żeglugi!
W prawo rzuciłem Sewilli wybrzeże,
Na lewo Septy mauretańskiej wieże.
— O bracia! rzekłem, po tylu przygodach
Rzucamy kotew na zachodnich wodach;
A więc użyjmy tej reszty żywota.
Zwiedźmy, wszak krótkim tu każdy z nas gońcem,
Świat niemieszkalny tam dalej za słońcem!
Myślcie, skąd człowiek swój początek bierze:
On nie stworzony, aby żył jak zwierze,
Cel jego trudów nauka i cnota.
Tą mową, jakbym połechtał ostrogą,
Zagrzani dalszą puszczają się drogą,
Gdzie morze szerzej roztacza wód łona.
Łódź ku wschodowi tyłem obrócona,
Na lewo zwraca tor zuchwałej jazdy,
Skrzydłami wioseł jak ptak upierzona;
Z drugiej półkuli wszystkie nocne gwiazdy
Patrzały na nas, gdy z pierwszej półsenne
Spadając oczy mrużyły promienne.
Księżyc pięć razy swe oblicze zmienne
Zmienił od czasu, jakeśmy pływali
Po tej bezbrzeżnej oceanu fali:
Wtem nam się góra pokazała w dali,
Tak wielkiej żywe nie widziało oko.
Pierś naszą radość wypełnia szeroko,
Lecz za radością w ślad rozpacz przychodzi:
Zrywa się burza od nowego lądu,
Uderza wichrem w sam przód naszej łodzi,
Trzy razy wirem okręca ją prądu,
Za czwartym… snadź tak chciały sądy boże,
Z szumem nad nami zamknęło się morze».
CZYTASZ
Boska Komedia | 𝐃𝐚𝐧𝐭𝐞 𝐀𝐥𝐢𝐠𝐡𝐢𝐞𝐫𝐢
ПоэзияBoska Komedia to dzieło życia włoskiego poety Dante Alighieriego, którym chciał zapewnić nieśmiertelność, oddać hołd swojej zmarłej ukochanej Beatrycze oraz ostrzec lud średniowieczny przed konsekwencjami grzesznego życia. Poemat tryptyk - składając...