I

17 4 0
                                    

3 lata później

Cmentarz stał się moim drugim domem. Od śmierci Ezlyn spędzałam tam każdą wolną chwilę.

Rok w rok.
Miesiąc w miesiąc.
Tydzień w tydzień.
Dzień w dzień.

Od trzech lat zostawiałam tam także listy. To już stało się moją rutyną. Siadałam przed nagrobkiem i bazgrałam na pustej, białej kartce wszystko, co siedziało mi w głowie.

Stało się to moim ukojeniem.

Charakterystyczną rzeczą moich listów były różowe naklejki w pandy. Ezlyn uwielbiała pandy. Zawsze opowiadała, że chciałaby kiedyś je zobaczyć na żywo.

Niestety, zanim je zobaczyła, jej już nie było.

Naklejałam je na wierzch listu i kładłam go pod bukiet ze sztucznych, białych róż.

Ezlyn nienawidziła róż.
Ani koloru białego.

Najdziwniejsze były zniknięcia listów. Za każdym razem, gdy pojawiałam się ponownie, tego listu już nie było. Stwierdziłam, że ktoś je po prostu zabierał, gdy sprzątał grób.

Tak też tego dnia nic się nie zmieniło.

Po szkole poszłam samotnie tą samą ścieżką, którą chodzę przez trzy lata. Nigdy nie miałam przyjaciół. Wystarczała mi Ezlyn. Od jej śmierci jeszcze bardziej zamknęłam się na znajomości.

Weszłam przez bramę na cmentarz. Przechodziłam przez ścieżkę przyglądając się licznym nagrobkom, dopóki nie natrafiłam na znajomy grób.

Usiadłam przed nim na kostce i wyciągnęłam z torby długopis oraz kartkę.

Zaczęłam pisać o moim dniu. Wszystko, co chciałam opowiedzieć Ezlyn, gdyby żyła, zapisałam czarnym tuszem. Nie wierzyłam w życie pozagrobowe. Pisałam dla własnego spokoju ducha.

I z tęsknoty.

"...Kocham cię, dopóki słońce nie zginie a gwiazdy nie zbledną..
Meeri."

Złożyłam kartkę i przykleiłam naklejkę na złączeniu kartek. Uniosłam bukiet, po czym włożyłam pod spód kartkę. Gdy wstałam z ziemi, spojrzałam się jeszcze raz na zdjęcie Ezlyn, które przyklejone zostało obok wyrytego imienia.

Była uśmiechnięta. Jak zawsze. Wyglądała na szczęśliwą.

Bo taka była.
Szczęśliwa.

4 lata wcześniej

-No nie ruszaj się!

-Muszę się ustawić. -odpowiedziała Ezlyn. -Czy jak wyciągnę nogę do przodu, będzie wyglądało bardziej seksownie?

-To zdjęcie na instagrama poza tym będziesz widoczna tylko od piersi w górę, więc ustaw się prosto i uśmiechnij. No proszę, Ezlyn!

-Dobra, ale zrób pod ładnym kątem. Potem przerobisz mi w photoshopie, by moje piersi były większe? I zmniejsz nos, okej? Musi być idealne! -odpowiedziała. Nie planowałam nic z wymienionych rzeczy zrobić. Dla mnie była idealna. Nie potrzebowała poprawek.

Ezlyn ustawiła się przodem do aparatu i uśmiechnęła. Zrobiłam jej zdjęcie ustawiając aparat pod odpowiednim kątem.

-Już? Mogę zobaczyć? -zapytała.

-Jasne. -Pokazałam jej fotografię. Dziewczyna przyglądała się z wielką uwagą na zdjęcie, które zrobiłam.

-Wow. Jednak moje piersi nie potrzebują photoshopa. Wyszły całkiem okej. Spójrz. -wskazała palcem, lecz ja nie patrzyłam. Przyglądałam się jej twarzy. Oczom, które świeciły mocniej niż nocne niebo. Ustom, które miały idealny kształt. Policzkom, na których widniały lekkie rumieńce od wiosennego wiatru. -Meeri, zrób jeszcze jedno. Muszę mieć co najmniej dwa, by wybierać

-Przecież to jest ładne.

-Ale drugie może być piękniejsze. -odpowiedziała zamyślona. -Wiem! Zróbmy sobie wspólne zdjęcie!

-No nie wiem... nie jestem taka fotogeniczna jak ty. -Byłam przeciwieństwem Ezlyn. Krotkie, blond wlosy, prosty nos, azjatycka uroda i małe usta. W skrócie niczym niewyróżniająca się dziewczyna.

Ezlyn podeszła do mnie i złapała mnie swoimi dłońmi za policzki. Przerażona jej dotykiem zdrętwiałam. A na moich policzkach pojawiły się czerwone plamy.

-Jesteś piękna Meeri. A ja chciałabym zdjęcie z moją gwiazdką. -stwierdziła dziewczyna. Czułam, że moje policzki stają się o wiele bardziej czerwone.

Nazywała mnie gwiazdka. A ja nazywałam ją słońcem. Ona twierdziła, że rozświetlam noc. Ja twierdziłam, że rozświetla dzień. I moje ponure życie.

-Kocham cię... -zaczęła.

-dopóki słońce nie zginie a gwiazdy nie zbledną. -dokończyłam.

-Dlaczego zostawiłaś mnie Ezlyn?

***

Przechodziłam przez łąkę. To była jedyna droga, która prowadziła do mojego domu. Było ponuro. Zapowiadało się na deszcz, dlatego szłam szybciej niż dotychczas. Przechodziłam obok starej, opuszczonej już chatki. Kiedyś podobno mieszkała tam pewna pani, dopóki nie uciekła z powodu wojny. Od tamtej pory stoi bez właściciela. Przechodząc, na ziemi obok drzwi zauważyłam kartkę. Wyglądała identycznie jak list, który zapisywałam niedawno. Przerażona chwyciłam złożoną kartkę i spojrzałam na dom. Ciekawość wygrała. Podeszłam do drzwi i próbowałam je otworzyć, lecz bez skutku. Zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na deskę, która została przykręcona do drzwi oraz ściany, by nikt nie mógł ich otworzyć. Spojrzałam w bok i zauważyłam wybite okno. Podeszłam bliżej i spojrzałam do środka. Wyciągnęłam podręczną latarkę z torby i ją włączyłam. Cicho przeszłam przez okno i rozejrzałam się po domku. Nie był on wielki. Jedynie jednopiętrowy dom. Miał dwa pomieszczenia. Pierwsze, w którym się znajdowałam, prawdopodobnie była to kuchnia połączona z sypialnią, gdyż zauważyłam stare blaty i małe, rozpadające się łóżeczko. Drugi pokój był pewnie łazienką. Wszędzie było mnóstwo pajęczyn i zdechłych myszy. Brązowa już tapeta odchodziła od ścian a praktycznie cały sufit pokrywał grzyb. Obrzydzona podeszłam do komody, która stała na rogu pomieszczenia. Nigdy nie wchodziłam tutaj, gdyż po prostu nie miałam takiej potrzeby. Owszem ciekawość była, lecz bałam się. Otworzyłam jedna szufladę i nie uwierzyłam w to, co zobaczyłam.

W szufladzie znajdowały się wszystkie moje listy, które pisałam do Ezlyn.

I wszystkie były rozpakowane.

-Proszę nie ruszaj ich, dopiero je ułożyłam.

Love you until...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz