II

10 1 0
                                    

10 lat wcześniej

Razem z Ezlyn leżałyśmy na kocu, który uprzednio wzięłyśmy z mojego domu. Zaczynało się ściemniać, lecz my nadal leżałyśmy i przyglądałyśmy się niebu, które zmieniało co chwile barwy. Gdy na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdki, Ezlyn usiadła na kocu i spojrzała w dal. Usiadłam obok niej i zrobiłam to samo.

-Troszeczkę zimno się już zrobiło. Wracajmy już. -zaczęłam. Chciałam wstać, lecz zatrzymała mnie ręka Ezlyn.

-Jeszcze chwilkę, okej? -poprosiła. Spojrzałam na nią i usiadłam z powrotem na kocu. -Twoje oczy tak ładnie w nocy błyszczą.

-Błyszczą?

-Tak. Jak brylanciki. -stwierdziła i dotknęła kosmyk moich włosów. Zaczęła okręcać go wokół swojego palca. -Świecą ci się tak samo, jak te gwiazdki na niebie. Śliczne są.

-Twoje też są przecież śliczne.

-Twoje są piękniejsze. -spojrzała na mnie. -Wiesz, dlaczego tak ci się świecą?

-Dlaczego?

-Bo jesteś gwiazdką. Moją gwiazdką. Moją własną gwiazdką, którą sobie wymarzyłam. Spadłaś mi z nieba Meeri.

-Jak ja jestem twoją gwiazdką, to ty jesteś moim słoneczkiem. Zawsze jak cię widzę, mój dzień jest sto razy lepszy. -odpowiedziałam. Dziewczyna uśmiechnęła się i przytuliła mnie. Leżałyśmy wtulone przez dłuższy czas, dopóki nie zasnęłam.

***

-Proszę, nie ruszaj ich. Dopiero je ułożyłam. -znałam ten głos bardzo dobrze. Przerażona odwróciłam się i spojrzałam na dziewczynę.

-Ezlyn... -szepnęłam. Wyglądała inaczej. Nie wyglądała jak człowiek. Miała szarą, półprzezroczystą sylwetkę a dookoła niej powstawała leciutka, żółta poświata. -Ale ty...

-Umarłam. Tak wiem, ale pozwól, że ci... -zaczęła, wyciągając do mnie dłonie. Cofnęłam się przerażona i podbiegłam do okna. Przeskoczyłam przez ramę i prawie się przewracając, ruszyłam szybkim krokiem w stronę domu.

-Zwariowałam... -szepnęłam do siebie. -Totalnie zwariowałam.

-Meeri poczekaj! Błagam! -zatrzymałam się. -Błagam, pozwól mi wytłumaczyć.

-Co? -odwróciłam się w stronę dziewczyny i spojrzałam jej prosto w oczy. -Co masz mi wytłumaczyć? Że gadam z duchem dziewczyny, która kochałam? Że zwariowałam? To jakiś koszmar, prawda? Niech mnie ktoś wybudzi.

-To nie koszmar Meeri. Wysłuchaj mnie, a zrozumiesz, dobrze? -zapytała, patrząc na mnie błagalnie. Spojrzałam na niebo, które powoli zaczynało kropić. Spojrzałam z powrotem na Ezlyn. Krople wody przelatywały przez nią tak, jakby naprawdę tam nie stała. Wiatr nie rozwiewał jej włosów, usta nie były koralowe jak dawniej a policzki nie miały barw. Jedynie jej oczy świeciły się jak dawniej.

-Kim ty jesteś?

-Meeri to ja... -zaczęła.

-Nie! Moja Ezlyn nie żyje! Nie jesteś nią!

-Meeri!

-Nawet nie chcę tego słuchać! -Łzy leciały po moich policzkach. Zaczynały się łączyć z deszczem, który coraz mocniej padał. Szlochałam, patrząc na Elzyn.

-Tak, umarłam. Ale jestem tutaj. Może nie jako osoba, ale jestem. Okej? Meeri... Gdy wszyscy mnie opłakiwali, ja musiałam wybrać jedną osobę. Osobę, która pomoże mi dokończyć pewną rzecz.

-Jaką?

-W tym jest właśnie problem. By moja dusza mogła zaznać spokoju, muszę coś zrobić, by w końcu mogla odpocząć. Coś, czego nie zrobiłam za życia, a chciałam. Dlatego musiałam wybrać kogoś, by mi w tym pomógł. Wybrana osoba jako jedyna mnie widzi, a moja dusza natychmiastowo się do niej przywiązuje.

-W jakim sensie? -Ezlyn popatrzyła na mokrą już trawę. Między nią wyglądała tak bezbarwnie. Ponuro.

-W takim sensie, że będę zawsze tam gdzie ty. Wiesz... jak pies na smyczy. To męczące.

-Jak niby jesteś zawsze obok mnie, to dlaczego cię nie widziałam w swoim pokoju? Powinnam była cię zauważyć.

-To trochę skomplikowane gwiazdko. Mogę nie pójść za tobą. Jeśli tak zrobię, to tylko na odległość mniej więcej pięćdziesięciu metrów będę mogła się poruszać. Czyli jestem zależna tylko od ciebie. Gdy chcę się gdzieś przemieścić, muszę czekać na ciebie.

-Jak ci się udało ukryć przede mną przez te trzy lata? I dlaczego? Dlaczego od razu się nie pokazałaś?

-Miałam to zrobić. Uwierz mi Meeri. Gdy pojawiłam się przy grobie, miałam zacząć cię szukać. Ale ty już tu byłaś. Płakałaś przy moim nagrobku a ja wiedziałam już wtedy, że to był zły pomysł. -Jej oczy się zaszkliły, lecz nie wypadła z nich żadna kropla. -Wiedziałam, że jeśli pokażę się, ty popadniesz w jeszcze gorszy stan niż jesteś. W dodatku zauważyłam list, który schowałaś pod bukietem. Przeczytałam go i wiedziałam, że nad pokazaniem ci się muszę poczekać. Chciałam poczekać aż zrozumiesz, że mi już nic nie przywróci życia.

-Byłaś przy mnie... przez ten cały czas?

-Zawsze Meeri. Sprawy się pokomplikowały wtedy, gdy zauważyłam, że rana się nie goi.
Czekałam, aż w końcu zaczniesz żyć tak jak żyłaś, ale ty nic nie zrobiłaś. Zamknęłaś się w tej ponurej bańce.

-Ja... muszę to przemyśleć. Nie idź za mną. Proszę. Chcę zostać sama. -otarłam łzy i odwróciłam się z zamiarem odejścia.

-Będę tutaj czekać gwiazdko.

-Kocham cię Ezlyn. -szepnęłam i odeszłam. Chwilę później usłyszałam szept w swojej głowie. Cichy i zagłuszony, lecz szept.

Dopóki słońce nie zginie a gwiazdy nie zbledną.

Zaczęłam biec. Obraz przed moimi oczami był rozmazany od łez, które nie przestawały wypływać. Na ramieniu ciągle ciążyła mi torba. Buty były przemoczone do suchej nitki. Wpadłam do domu jak burza, pobiegłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Uniosłam załzawione oczy na ramkę, która stała na komodzie obok posłania. Widniało na niej zdjęcie. Moje i Ezlyn, które zrobiłyśmy cztery lata temu.

-Zwariowałam...

Love you until...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz