III

4 1 0
                                    


Niektórzy twierdzą, że płacz jest siłą, która doda nam skrzydeł do następnych działań. Inni jednak myślą, że płacz jest strachem. Ja należę do tej drugiej grupy. Płakaniem zamykam się w sobie, tworząc otoczkę jeszcze większego strachu przed światem niż poprzednio. Ezlyn zawsze pomagała mi z tym okrutnym momentem. Ona zdecydowanie należała do tej pierwszej grupy. To ona dodawała mi skrzydeł, nie płacz. Lecz śmierć obcięła je i wyrzuciła jak najgorszy śmieć.

12 lat wcześniej:

Siedziałam na łóżku Ezlyn, nie mogąc się uspokoić. Dostałam pierwszą jedynkę w swoim życiu. Przez całą zabawę z dziewczyną zapomniałam o przeczytaniu książki, którą pani zadała na dzisiaj.

-Mama będzie zła. -wykrztusiłam, szlochając w swoje ręce. Ezlyn usiadła obok mnie i przytuliła. Wtuliłam się w jej różowy sweter dalej płacząc. Dziewczyna nic nie mówiła tylko głaskała mnie po plecach podnosząc tym samym lekko na duchu. Była przy mnie.

-Nie będzie Meeri. Zrozumie. Jeśli nie to ja przyjdę i powiem, że to przeze mnie. -stwierdziła przerywając milczenie. Oderwałam się od jej swetra i spojrzałam załzawionymi oczami na nią.

-To nie prawda. Nie zrzucaj winy na siebie. To ja nie przeczytałam tej książki.

-Ale to ze mną się bawiłaś i nie miałaś czasu nawet jej zacząć. -powiedziała dalej mając swoje ręce na mojej bluzce. Wybuchnęłam jeszcze większym płaczem. Dziewczyna ponownie położyła moją głowę na jej ramieniu. -Meeri, mama zrozumie. Uwierz mi. Nie patrz na tę ocenę. Jesteś najlepsza w klasie a ta jedynka niczego nie zmieni. Jeśli chcesz możemy dzisiaj razem przeczytać tę książkę.

-Naprawdę? Pomożesz mi?

-Jestem ci to winna gwiazdko. -stwierdziła. Odsunęłam się lekko od niej wycierając nos o swoją bluzkę. Ezlyn widząc to podała mi chusteczkę.

-Przepraszam, że zabrudziłam ci twój ulubiony sweter. -szepnęłam. -Nie powinnam była tyle płakać.

-Nieprawda. Powinnaś płakać, jeśli chcesz. Nie ukrywaj swoich emocji. Jeśli chcesz płakać, płacz. Jeśli się śmiać, śmiej się, a jeśli krzyczeć, to krzycz Meeri. A sweter się wypierze. -Spuściłam wzrok patrząc na swoje ręce, które wyginałam w przeróżne strony. Chwilę później Ezlyn splotła swoje palce z moimi. -Jestem tu z tobą. Chcę ci pomóc, tak jak ty pomagasz mi. Więc nie przepraszaj za nic, okej?

Wstała i podeszła do swojej półki z książkami. Miała ich mnóstwo. Kochała czytać. Wyciągnęła jedną z nich i usiadła z powrotem na łóżku. Wyciągnęła rękę w moją stronę. Położyłam się obok niej, wtulając głowę w jej ciało. Ezlyn położyła rękę na moich plecach i kreśliła kółka. Po chwili zaczęła czytać na głos. Uśmiechnęłam się. Ezlyn była najcudowniejszą przyjaciółką, jaką mogłam sobie wymarzyć.

Powoli ubrałam się w wygodne ubrania i wyszłam z domu. Po wczorajszym deszczu trawa nadal była mokra, przez co miałam mokre nogawki spodni. Stanęłam w tym samym miejscu co wczoraj i rozejrzałam się. Ezlyn nie było. Parsknęłam śmiechem. Oczywiście. Już mam zwidy. Czy tak wygląda powolna podróż do śmierci?

-Ezlyn? -powiedziałam w przestrzeń upewniając się.

-Tutaj. -powiedziała zza drzewa. Podeszłam powoli do niej. Zmarszczyłam brwi.

To jednak nie był sen. -pomyślałam.

Usiadłam obok niej. Ezlyn spojrzała na mnie z dezorientacją.

-Będziesz miała mokre spodnie.

-Nie obchodzi mnie to. -powiedziałam nawet na nią nie patrząc. Dziewczyna westchnęła.

-Przepraszam. -powiedziała po chwili ciszy.

-Za co?

-Za to, że ci nie powiedziałam o chorobie. -szepnęła. -bałam się, wiesz? Wszyscy patrzyli na mnie z litością. To było bardzo męczące. Chyba nie chciałam w moje ostatnie dni patrzeć na twoją twarz pełną litości. Dlatego ci nie powiedziałam. Chciałam przeżyć te ostatnie dni tak samo, jak przed chorobą.

-Rozumiem.

-Nie, nie rozumiesz Meeri. -odwróciła twarz w moją stronę. Patrzyła na mnie z napięciem. -To ja ci to zrobiłam. Gdybyś wiedziała wcześniej… może jakoś by się ułożyło.

-Co miałoby się ułożyć? Ciebie nie ma Ezlyn! I nawet jakbym wcześniej wiedziała, nie zmieniłoby to moich uczuć. Nie przestałabym cię znać. -Znowu. Znowu te łzy próbujące wypłynąć z moich oczu. Nie teraz. Odwróciłam twarz i zaczęłam mrugać by krople łez zniknęły. -Dlaczego to mnie wybrałaś? Dlaczego to ja mam ci pomóc w rozwiązaniu sprawy? Dlaczego nie rodzice? Mama? Tata? Dziadkowie? Koledzy z klasy? Dlaczego ja?

-Bo jesteś jedyną osobą Meeri, która mnie zna w całości. Wiesz wszystko. I wiem, że to ty mi pomożesz. Nie mama. Nie tato. Nie cały pierdolony świat. Ty Meeri. -westchnęłam chowając twarz w dłonie. Byłam zmęczona. Od trzech lat czułam się jakbym była obok swojego ciała, a nie w nim samym. Marzyłam tylko o ponownej rozmowie z Ezlyn, ale gdy ona jest przy mnie czuje się przytłoczona.

-Nie wiem co mam zrobić. Nawet nie wiem, od czego zacząć. -powiedziałam. Dłonie zagłuszały moje słowa, lecz Ezlyn dokładnie je usłyszała.

-Ja też nie wiem gwiazdko. -westchnęła. -Przepraszam.

-Chcę ci pomóc, tak jak ty pomagasz mi. Więc nie przepraszaj za nic, okej? -zacytowałam. Ezlyn spojrzała na mnie z uśmiechem.

-Mówiłam, że jesteś idealną osobą? Nawet pamiętasz moje słowa, które wypowiedziałam z dwanaście lat temu. Jesteś niesamowita.

Zamilkłyśmy. Patrzyłam w jej oczy i dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo za nimi tęskniłam. Jak bardzo za nią całą tęskniłam. Podniosłam rękę, by dotknąć jej policzka, lecz dłoń przeszła przez Ezlyn jak przez mgłę.

-No tak. -szepnęłam cofając dłoń. Odsunęłam się lekko od niej, patrząc na rozprzestrzeniający się przed nami widok. -Może pandy?

-Pandy? -spytała Ezlyn marszcząc brwi.

-Lubisz pandy. Lubiłaś przynajmniej. Zawsze mówiłaś, że chciałabyś je zobaczyć na żywo. Warto spróbować chyba, prawda?

-Prawda. -uśmiechnęła się. Znowu cisza. Kiedyś lubiłam tę ciszę. Nie była wymuszona w porównaniu do dzisiejszej.

-Jak to jest być…

-Duchem? -dokończyła za mnie Ezlyn. -Śmiesznie. Nierealnie. Duchy to zawsze były tylko małe istotki w białych prześcieradłach. Były wymyślone. Nigdy w nie nie wierzyłam. Ale gdy zostałam sama taką…istotą. No cóż…mam ochotę wykrzyczeć wszystkim niewierzącym “Hej! Ja istnieję!”.

-Pomyśleliby jaką jesteś wariatką. -szepnęłam. Ezlyn spojrzała na mnie ponownie.

-Nikt tobie nie dorówna. -stwierdziła. Parsknęłam śmiechem. Ezlyn, nie mogąc się powstrzymać, zrobiła to samo.

-To dziwne być duchem. Nikt cię nie widzi, ale ty natomiast widzisz wszystkich. Z jednej strony jest to świetne. Z drugiej… -zamilkła. Mój uśmiech zmalał. -Czujesz się samotna. Wariujesz. Człowiek potrzebuje jednak drugiego człowieka by funkcjonować. Takie jest życie.

Racja.
Ja potrzebuję Ezlyn.
Bo inaczej nie istnieję.

Love you until...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz