Rozdział 6

160 10 19
                                    

Kyle

Po dalszej krótkiej i bardzo niezręcznej wymianie zdań z dziewczynami, zrozumiałem, że lepiej będzie nie wspominać o szesnastoletnim alkoholiku w obecności jego byłej dziewczyny. Chociaż nie sądziłem, by wyszło to na jaw, zacząłem obawiać się potencjalnej reakcji czarnowłosej na wieść o "tym dupku" rezydującym obecnie w mojej szafie.

Udałem się do klasy, która o tej porze była jeszcze pusta i usiadłem w ostatniej ławce przy oknie. Wyjąłem telefon i zająłem się przeglądaniem mediów społecznościowych, w oczekiwaniu na rozpoczęcie lekcji. Kusiło mnie napisać do Stana, ale wątpiłem, że był w tej chwili przytomny. Telefonu pewnie też przy sobie nie miał.

Dziwne. Nie widzieliśmy się ledwo kilkadziesiąt minut, a ja już zaczynałem się o niego martwić. Ale... w tej sytuacji to chyba normalne. Tłumaczyłem to sobie tym, że nie chciałem, żeby znaleźli go moi rodzice, albo żeby zarzygał mi ciuchy w szafie. Ale wiedziałem, że to nie główne powody, dla których ciągle o nim myślę. Chodziło o całą wczorajszą noc. Dalej nie rozumiałem, dlaczego ostatnio byłem o niego tak zazdrosny. Ani tego, czemu po prostu pozwoliłem mu zostać u siebie na całą noc i dzisiejszy dzień. Ani tego dziwnego uczucia, które pojawiało się, kiedy nazywał mnie dziewczyną. Piękną dziewczyną.

— Siema, Żydzie.

Wróciłem do rzeczywistości, słysząc ten jebany głos.

Przed moją ławką stanął on. Eric, pierdolony, Cartman. Sama jego obecność w tej klasie już spierdoliła mi dzień. Wczoraj go nie było, więc miałem spokój i już miałem nadzieję, że larwa pierdolnęła na zawał. Niestety jednak jego otyłość jest dla niego bardzo łaskawa.

– Odpieprz się – fuknąłem i odwróciłem się do okna. Nie miałem dziś najmniejszej ochoty na jakiekolwiek interakcje z tym człowiekiem

Myślałem, że w szkole średniej nasza relacja jakkolwiek się zmieni, ale chłopak w dalszym ciągu lubił mi dokuczać. Żadne z nas nie było w klasie specjalnie lubiane, więc Eryczek z braku lepszej rozrywki zaczął się do mnie przypierdalać. Na początku niewinnie, niczym się to nie różniło od przytyków z podstawówki. Do momentu, gdy któregoś dnia, wyjątkowo wkurwiony, dałem mu w twarz, żeby się zamknął. Jak się okazuje, była to najgorsza decyzja w moim życiu, albowiem od tamtej pory postawił sobie za punkt honoru uprzykrzanie mi życia. A ja durny myślałem, że z tego wyrośnie.

W takiej sytuacji pozostawała mi jedynie samoobrona. Gaz pieprzowy jednak okazał się mało skuteczny, bo gdy kiedyś na boisku prysnąłem mu w ryj, to zostałem wysłany do biura dyrektora i chcieli mnie zawiesić w prawach ucznia za działalność terrorystyczną.

Nauczyciele jakoś nigdy nie widzieli, jak mnie zaczepiał, za to zawsze pojawiali się, kiedy mu oddawałem. To tylko utwierdzało w Cartmanie poczucie nietykalności. I bardzo szybko zorientował się, na jak wiele może sobie pozwolić. Jakkolwiek bym go nienawidził, nie był debilem. I to było przerażające.

– Co tak agresywnie, dziewczynko? – odezwał się ironicznie. – Ja się tylko chciałem przywitać.

– Głuchy jesteś? Powiedziałem "spierdalaj".

Eric złapał mnie za twarz i agresywnie zmusił, bym na niego spojrzał.

– Nie szczekaj tak, mała suko. Chyba nie zapomniałaś, kto tu rządzi.

Parsknąłem śmiechem.

– Tobie się chyba coś przyśniło. Oboje dobrze wiemy, że wszyscy cię tu nienawidzą

Ledwo dokończyłem, poczułem piekący ból na policzku, a w moich uszach odbił się dźwięk klaśnięcia skóry o skórę. Instynktownie dotknąłem twarzy w obolałym miejscu. Chwilę się nie odzywałem, ale po kilku sekundach prychnąłem na grubasa.

– Co, prawda boli?

W odpowiedzi otrzymałem kolejne uderzenie, tym razem pięścią między oczy. Cios sprawił, że odchyliłem się do tyłu na krześle, które sekundę później z hukiem wylądowało na podłodze. I tym oto sposobem chłopakowi udało się wywalić mnie razem z krzesłem. Jebany miał ciężką rękę.

Przy upadku uderzyłem tyłem głowy w ścianę, przez co zakręciło mi się w głowie i przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje.

– Znudziło ci się oddychanie prostym nosem, rudy? – usłyszałem, dalej lekko oszołomiony.

Byłem zbyt otumaniony by odpowiedzieć. Musiałem najpierw trochę dojść do siebie. Bałem się tylko, że zanim mi się uda, Eric jeszcze mi dołoży.

Uniosłem na niego wzrok i zobaczyłem tylko jego wnerwione oczy. Czułem, że dałbym radę się powoli podnieść, ale nie chciałem go prowokować. Dalej leżałem więc w bezruchu na ziemi, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

– Co tu się dzieje?

Spojrzałem w stronę drzwi, słysząc głos nauczycielki, która oczywiście wlazła tu, kiedy już nie była potrzebna. W klasie poza nią pojawiło się jeszcze kilku uczniów.

– Kyle bujał się na krześle i się wywalił – oznajmił Eric.

Zacisnąłem zęby i spojrzałem na niego z frustracją. Musiałem jednak wyglądać jak zbity pies, bo nauczycielka, która w międzyczasie do mnie podeszła, najwyraźniej odczytała to jako grymas bólu.

– Bardzo cię boli, Kyle? – spytała, pomagając mi wstać. Brzmiała na ewidentnie zmęczoną byciem nauczycielką i użeraniem się z głupimi dzieciakami.

Chwilę wahałem się nad odpowiedzią. Niby nadal lekko kręciło mi się w głowie, ale nie chciałem dawać temu debilowi satysfakcji, że przez jeden cios wylądowałem u pielęgniarki.

– Nie – pokręciłem głową. – Nic mi nie jest.

Kiedy uznała, że wykonała nauczycielski obowiązek i usiadła przy biurku, ja podniosłem krzesło z podłogi i po dosunięciu go do biurka, zająłem to samo miejsce, co wcześniej.

Eric przez cały ten czas stał przed moją ławką, ewidentnie patrząc na mnie z wyższością. Nie mogąc już nic zrobić ani powiedzieć, odwróciłem się w stronę okna. Chłopak najwyraźniej uznał to za znak mojej kapitulacji, bo poszedł sobie zająć swoje miejsce.

Westchnąłem cicho. Świetny początek dnia.


≈Po lekcjach≈

Po dzisiejszym poranku do końca dnia miałem zjebany humor. Miałem to szczęście, że jednego z nauczycieli jakiś tir pierdolnął, czy inne gówno, więc on wylądował w szpitalu, a nas zwolniono godzinę wcześniej.

Poszedłem prosto do domu, nieco szybszym krokiem niż zazwyczaj. Chciałem znaleźć się tam jak najszybciej. Z dwojga złego wolałem już skacowanego Stana w swojej szafie, niż Cartmana w szkole.

Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi frontowe, usłyszałem głos mamy.

– Kyle, kochanie, chodź tu na chwilę.

– Coś się stało? – spytałem, przekraczając próg kuchni.

Odpowiedź na swoje pytanie znalazłem we wzroku mamy. Siedziała już przy stole z bardzo niezadowoloną miną. Domyślałem się, że mogło chodzić tylko o jedno.

– Kyle, musimy porozmawiać. Chodzi o Stana.

<--------->

BOOM ROZDZIAŁ

Możecie być na mnie źli, bo ja jestem odpowiedzialny za pisanie z perspektywy Kyle'a i to przez mój brak weny rozdział ukazał się tak późno. (Ale chyba i tak nikt nie tęsknił XD)

Anyway, pozdrawiam i trzymajcie się tam w tych waszych pierdolnikach

~Dawidek

Lol Dawid gratuluję

~Jacek

&quot;Midnight Hangout Sessions&quot; Stan x KyleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz