Kwiecień

235 20 2
                                    

W szkole z okazji Wielkanocy urządzamy uroczysty apel po przerwie świątecznej. I tak się niestety złożyło, że pomagam w organizacji sali gimnastycznej.

Czemu po świętach, a nie przed? Dobre pytanie, też się nad tym zastanawiam.

Ale wracając do przygotowań...

Nie wiem dlaczego się zgłosiłam, chyba przez moją przyjaciółkę, bo robi to nieprzerwanie od czterech lat.

- Tak jest dobrze!? – zawołałam do Franki stojącej kilka metrów dalej, by mieć pewność, że napis będzie prosty.

- Lekko w prawo – odparła.

- Tak?

- Rób co mówię.

Przechyliłam się najbardziej jak mogłam i to był mój błąd, bo w ułamku sekundy zrozumiałam, że lecę z hukiem na parkiet.

Rąbnęłam o podłogę z faktycznie dużym hukiem. Dobrze, że spadłam na rękę, a nie na łeb. Chociaż czy dobrze? Może w końcu by się coś poprzestawiało.

- Nina! – krzyknęła przyjaciółka, dopadając do mnie jak poparzona.

- Żyję – zapewniłam, a gdy chciałam się podnieść, poczułam przeogromny ból w ręce.

Jasna cholera noo, miała tylko zamortyzować upadek, a nie się uszkodzić.

Co za niepotrzebny narząd ludzki.

- Boże, Nina, co... Możesz nią ruszyć? – spytała nauczycielka historii, która nie wiedzieć skąd się tu wzięła.

- A pani tu skąd? – spytałam, ignorując ból i jej pytanie.

- Z kątownika, a teraz odpowiadaj jak pytam.

- Mogę – mruknęłam, krzywiąc się lekko, gdy faktycznie nią poruszyłam.

- Mówiłam tej babie, że to zły... – zaczęła półszeptem, ale urwała uświadamiając sobie, że wszystko słyszę.

Mowa oczywiście o profesor Czerskiej, która odpowiada za organizację tego przedsięwzięcia.

- Chodź, pielęgniarka musi to zobaczyć – powiedziała pomagając mi wstać.

- To chyba niemożliwe – rzuciłam, po czym syknęłam z bólu przez przypadek poruszając ręką.

Kurna mać, jak chuj jest złamana, lub nie wiem, upośledzona, to na pewno.

- Bo?

- Bo jej dzisiaj nie ma – wyjaśniłam idąc za nią jak pies na smyczy.

- Szlag – warknęła pod nosem. – Nie ma wyjścia, musi to zobaczyć lekarz.

Spojrzałam na nią niepewnie, po czym sięgnęłam do kieszeni po telefon. Tylko oczywiście był z drugiej strony, gdzie ręka sobie umarła.

- Pomogłaby mi pani? – spytałam z prośbą.

Kobieta podała mi telefon, a ja nieudolnie próbowałam wpisać kod lewą ręką.

- Daj, pomogę ci przecież – oznajmiła, delikatnie odbierając urządzenie z mojej dłoni.

- Odwrócone małe L od prawej strony – wyjaśniłam i już po chwili mogłam dzwonić do mamy, by po mnie przyjechała.

Niestety, na moje nieszczęście nie było jej akurat w mieście, bo załatwiała jakieś dokumenty z ważnym klientem.

- Trudno – westchnęłam idąc w stronę wyjścia.

- A ty gdzie? – wypadło z ust pani Drajer.

- Po kurtkę, ma pani rację, muszę jechać z tym do szpitala.

Twelve monthsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz