Dwa odzwierciedlenia

6.8K 199 18
                                    

26 sierpnia 2023 rok

Przedarłam się przez tłum pląsających w rytm muzyki nastolatków. Tych kilkoro znajomych, których miało być na domówce Ashera wcale nie było tak mało, jak oczekiwałam. Jego dom przepełniony był ludźmi, a ja w całym tym tłumie zdołałam zgubić Mabel. Samego gospodarza imprezy również nigdzie nie znalazłam, chociaż przeszukałam wszelkie możliwe zakamarki. Pokoje, łazienki, nawet piwnicę.

Wylałam wódkę z czerwonego, plastikowego kubka i nalałam do niego czystej wody z kranu. Oparłam się tyłem o zlew i zaczęłam pić zawartość duszkiem. Na dzisiejszy wieczór założyłam krótką, białą sukienkę na ramiączkach. Była klasyczna i dobrze komponowała z moimi brązowymi lokami.

-Masz zamiar upić się wodą? -zaczepił Asher. Zjawił się znikąd, opierając się o wyspę kuchenną naprzeciwko mnie. Zwykła, czarna koszula opinała się na jego ciele, uwydatniając delikatnie umięśnione ramiona. Nie był jakimś tam pakerem, czego nie uważałam za wadę. Pociągała mnie w nim inteligencja, a brak szerokich ramion mógłby być zwykłym dodatkiem, nie wymogiem.

-Próbuję nie oszaleć -wzruszyłam nonszalancko ramionami, po kryjomu odstawiając kubek na bok.

-Czemu miałabyś?

-Preferuję inny rodzaj spędzania wolnego czasu, niekoniecznie w ten sposób.

-Jeżeli chcesz przetrwać ten wieczór spróbuj czegoś mocniejszego -wskazał na kilka zamkniętych flaszek piwa nieopodal.

-Zostanę przy wodzie -Nie chciałam wspominać mu o moim głupim zakładzie z Harringtonem. Prawdę powiedziawszy chciałam o nim zapomnieć, wymazać z głowy. -Zmieniając temat, szukałam cię.

-Kiepsko ci poszło, bo to ja znalazłem ciebie.

-Szukałeś?

-Od kiedy wparował tu tłum ludzi chciałem zobaczyć się tylko z tobą.

Niekontrolowany szeroki uśmiech wpełzł na moje usta. Nie mogłam przestać się szczerzyć. Poczułam gorąc na policzkach i byłam prawie pewna, że jestem już cała czerwona.

-Ja też chciałam się z tobą zobaczyć, tylko dlatego przyszłam.

-Dla mnie.

-Tak -przytaknęłam. -Musimy porozmawiać.

-O tamtym pocałunku? -ciągnął, jakby czytając mi w myślach. Skinęłam krótko głową, wciąż się szczerząc. Tak! To właśnie ten moment, na który czekałam całe swoje życie! Asher Baxter wyzna mi swoje uczucia, pocałuje mnie i... -Nie ma o czym.

Machnął niedbale ręką jakbyśmy rozmawiali o błahostkach. A to zdecydowanie nie była błahostka, nie dla mnie.

-Nie ma o czym? -powtórzyłam głucho, a radość z mojej twarzy ulotniła się, pozostawiając po sobie jedynie bolesne wspomnienie, że jeszcze przed chwilą tam była.

-Udało nam się dogryźć Harringtonowi zgodnie z planem, prawda? O to chodziło.

-Tak, ale... Myślałam, że to coś znaczyło -z nerwów wbiłam paznokcie w skórę. Od samego początku robiłam z siebie kretynkę. Dla niego się wystroiłam, dla niego tu przyszłam, dla niego wyszłam ze swojej strefy komfortu. Ale nie to było przyczyną nieprzyjemnego kłucia w klatce piersiowej. Liczyłam na więcej niż mógł mi dać. Pragnęłam, by zwrócił na mnie uwagę, aby dostrzegł we mnie kogoś więcej niż koleżankę z ławki.

-Evelyn, posłuchaj...

Nie mogłam tego słuchać. Nie chciałam. Byłam w nim zakochana od pierwszego wejrzenia, a tamto zbliżenie znaczyło dla mnie więcej niż tysiąc słów. Byłam żałosna myśląc, iż on może czuć do mnie to samo.

-Nie musisz mi niczego tłumaczyć, zrozumiałam wystarczająco dobrze -rzuciłam chłodno.

Wycofałam się, oczy zaszły mi łzami. Odeszłam od niego, zanim doszczętnie zrównałby moje uczucia z błotem. Po drodze chwyciłam pełną butelkę wina i wcisnęłam się na wąską kanapę obok ciemnoskórego chłopaka, palącego skręta. Widząc jak z pochmurną miną się do niego przysiadam wyciągnął w moją stronę używkę.

-Chcesz trochę?

-Nie -burknęłam, biorąc pierwszy łyk wina. Początkowo słodki smak zmienił się w cierpki, gdy spłynął w dół mojego gardła. Pieprzyć ten cholerny zakład, pomyślałam zaraz później przyjmując następną kolejkę.

-Spróbuj, nie pożałujesz.

-Nie, dziękuję -wysiliłam się na grzeczny ton, jednak przebrzmiała w nim nuta ostrzeżenia. Kolega najwidoczniej jej nie wyczuł.

-Widzę, że coś cię trapi, mała. No, dalej.

-Małe jest to coś na dole, co nazywasz swoim penisem. Odpierdol się albo ta butelka wyląduje na twojej głowie.

Chłopak podniósł ręce w geście kapitulacji. Więcej niepytany się nie odezwał, a ja w spokoju mogłam tonąć w smutkach przez następne godziny.

● ● ●

-Faceci są tacy... tacy popieprzeni -wybełkotałam z czkawką. -Jeden najpierw mnie pocałował, dawał złudną nadzieję na wspólną przyszłość, a potem oświadczył, że to nic nie znaczyło. Oczywiście, nie powiedział tego wprost, bo bał się, że złamie moje biedne, kruche serduszko. Problem w tym, że ono zostało już złamane. Wiele, wiele razy -napomknęłam. Przyłożyłam już prawie pustą puszkę piwa do ust. To była moja trzecia. Albo czwarta. Może szósta? Sama nie wiem, straciłam rachubę po winie, które wyczyściłam do ostatniej kropli. Czuję się błogo i lekko otępiale, alkohol otumanił moje zmysły, przyćmiewając tym samym wszystkie negatywne uczucia. -A ten drugi jest jeszcze gorszy. Teraz będę musiała mu picować samochód na błysk, bo przegrałam z nim zakład.

-Kto się zakłada o mycie fury? -spytał chłopak, któremu jeszcze nie tak dawno groziłam pobiciem, a teraz wyżalam się jak najlepszemu kumplowi. To powinien być Josh, ale cóż musiałam zadowolić się tym tu.

-No właśnie! To niedorzeczne, co nie?

-Racja -odparł, zaraz potem zaciągając się zielskiem, które stworzył swoimi magicznymi dłońmi.

-Mój warunek był sto, nie, tysiąc razy lepszy. Gdybym nie uległa, musiałby przejść się w skąpym bikini wśród publiczności. Kurwa -klepnęłam się w kolano. -Nikt by tego nie zapomniał.

-Ale przegrałaś -przypomniał.

-Niestety -westchnęłam ciężko. Wygodniej podpierając głowę na ramieniu chłopaka, przystawiłam butelkę do warg z zamiarem upicia jeszcze jednego łyka. Pech chciał, że kiedy to zrobiłam ciemnoskóry niespodziewanie wstał, a resztka zawartości wylała się na moją sukienkę. Pierdoloną, białą sukienkę. -Co, żeś narobił? -syknęłam, widząc jak dekolt zaczyna zabarwiać się na żółto.

-Ktoś się tam bije. Idziemy! -krzyczał podekscytowany. Bez chwili zwłoki chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę zgromadzonego tłumu. Gdzieś po drodze zgubiłam puszkę.

Ups. Ktoś będzie musiał czyścić dywan.

-Bij, bij, bij, bij! -wołali wtórnie. Nastolatek, którego imienia nie pamiętałam stanął za nimi podnosząc nasze ręce i dołączył do kibicowania. Nie podzielałam jego entuzjazmu, cała ta nowoczesna rozrywka mi się nie podobała. W dodatku nigdzie nie mogłam doszukać się żadnego z moich bliskich, a w tym momencie najbardziej zależało mi na bezpieczeństwie obojga Starków.

Zamrugałam kilkukrotnie powiekami, dostrzegając z daleka jasne włosy. Zaczęłam przedzierać się przez tłum, modląc się, by moje domysły okazały się błędne.

Jestem pijana, umysł płata mi figle. To na pewno nie on.

Jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy po dotarciu na sam przód dostrzegłam okładających się Josha i Braydena. Byli tak zaślepieni sobą, że nie zwrócili uwagi na zgromadzenie wokół nich, w tym rozdygotaną Mabel, która stała z boku, obejmując się ramionami. Miała mokre policzki, rozmazany tusz oraz krwiście czerwoną szminkę. Podeszłam do niej czym prędzej, przytuliłam do siebie, nie pozwalając dłużej patrzeć na obraz w salonie.

-Spokojnie, jestem przy tobie -mówiłam, gładząc jej rozczochrane włosy. Odsunęłam ją na długość swoich ramion, otarłam jej policzki i na miarę możliwości poprawiłam fryzurę. -Co się stało?

-Oni... On... Ja chciałam tylko spędzić miło wieczór, a on nas zobaczył i... -urwała, po raz pierwszy patrząc mi prosto w oczy. -Znienawidzisz mnie, jeśli ci powiem.

-Nie byłabym do tego zdolna -chwyciłam ją mocno za dłonie, zapewniając, że nic takiego się nie wydarzy. -Jesteśmy przyjaciółkami, siostrami. Możemy na sobie polegać.

-Nie będziesz chciała mnie znać -załkała.

-Mabel, powiedź mi -nalegałam. Ona jedynie pokręciła energicznie głową, zaciskając usta w wąską linię.

-Przerwij to. Po prostu każ im przestać, proszę -błagała, a łzy na nowo zaczęły zbierać się w jej oczach.

Zgodziłam się, bowiem wiedziałam, iż niczego z niej nie wyciągnę. Nie, póki wokół panuje chaos, a Josh ma ochotę zrobić krzywdę Harringtonowi.

Obróciłam się w stronę Starka przyszpilającego Braydena do ściany. To był najlepszy moment na interwencję. Ostrożnie podeszłam do nich, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.

-Zostaw go Josh -odrzekłam łagodnie, zacieśniając uścisk na ręce blondyna jakby w obawie, że zaraz mi się wyrwie.

-Jeszcze z nim nie skończyłem.

-Spójrz na mnie, Josh. Popatrz na mnie -powtórzyłam śmielej, gdy chłopak mnie zbywał.

Powoli przeniósł na mnie wzrok, który ani na moment nie złagodniał. Przez myśl przeszło mi pytanie, co takiego zrobił Harrington, że wprawił go w ten stan. Josh nie był agresywny ani impulsywny, określiłabym go bardziej jako głupkowatego i troskliwego.

Wykorzystałam moment jego nieuwagi, by odsunąć go od czarnowłosego i stanąć przed nim. Nie chciałam w żaden sposób chronić Braydena, najchętniej sama bym mu przyłożyła.

-Spokojnie -potarłam miejsce, w którym go trzymałam. -Spokojnie. Wyjaśnij mi o co tu chodzi?

-Wyobraź sobie, że gdy szukałem któregoś z was natknąłem się na tę dwójkę całującą się na korytarzu. Gdybym w porę się nie zjawił wylądowaliby w łóżku -splunął z pogardą.

Jego słowa były niczym cios wymierzony policzek. Dobrze znałam to uczucie, jednak tym razem było ono dotkliwsze dla serca niżeli skóry. Było boleśniejsze, bo zadała je moja własna przyjaciółka.

Popatrzyłam zza Josha, wprost na Mabel.

-Czy to prawda? -zapytałam, łudząc się, że jego słowa są kłamstwem, obłudą, w którą uwierzyłam. Może się przesłyszałam, może to sobie wyobraziłam?

Wyraz twarzy Mabel się nie zmienił, wciąż widniał na niej smutek. Ten sam, który widziałam wcześniej i ten sam, który dał mi odpowiedź. Nie przesłyszałam się, moja pijana głowa nie robiła sobie ze mnie żartów.

Ona naprawdę to zrobiła.

-Jak mogłaś? Wiesz dobrze jak strasznie go nienawidzę.

Żal, tylko to słyszałam w swoim głosie. Nie wiedząc, nawet kiedy puściłam Josha, pozwalając swoim ramionom bezwiednie opaść wzdłuż ciała.

-Ja go nie nienawidzę -wypowiedziała ledwo słyszalnie.

-Czujesz coś do niego?

Nie dowierzałam, że musiałam o to pytać. Mabel, którą znałam zaśmiałaby się histerycznie i zapytałaby, czy postradałam zmysły, a temat na tym by się zakończył. Jednak obecna dziewczyna, którą miałam przed sobą stała cicho, skruszona. Ponownie dała mi odpowiedź, której chodź nie słyszałam, wolałam nigdy nie poznać.

Prychnęłam niedowierzająco, kręcąc przy tym głową.

-Nie do wiary, że ze wszystkich akurat ty musiałaś mu ulec.

-To nie tak.

-A jak, kurwa? -krew zaszumiała mi w uszach. Mabel zdradziła naszą przyjaźń, jakby była nic niewarta. W dodatku przyczyną był Brayden, jakby nie mógł to być inny facet z tej pieprzonej kuli ziemskiej. Każdy byłby lepszy od niego! -Ciągle go bronisz, nie pozwalasz mi się na nim odegrać, a teraz dowiaduję się, że się z nim całowałaś. Jak długo to trwa?

-Od dzisiaj, słowo. Nic wcześniej nie robiliśmy.

-Och, pewnie, a ja jestem prawiczkiem -sarknął Josh.

-Mówię prawdę.

-No wybacz, że ci nie wierzymy -zironizowałam.

-Jesteś pierdoloną ladacznicą. Najpierw dorwałaś w swoje szpony Sandera, teraz przerzuciłaś się na Braydena. Jeden ci nie wystarczył?

-Nie rozumiesz, oboje nie rozumiecie. Ja tego chciałam. Nie z braku rozrywki, nie dla frajdy czy okresowej zachcianki. Ja tego chciałam.

Wtedy to do mnie dotarło. Brayden podobał się Mabel.

-Rozwydrzona gówniara -splunął Stark. -Nie widzisz, że rozpierdalasz naszą grupę? Niszczysz naszą przyjaźń!

-Niczego nie niszczę! -wydarła się zaraz po nim. -Związki w przyjaźniach się zdarzają! Jakoś do Camille i Andera nikt się o to nie pruje.

-Nie zasłaniaj się nimi -chaotycznie podszedł do niej, wymierzając w nią oskarżycielsko palcem. -Ty i Brad... nigdy nie pozwolę wam być razem. Rozumiesz mnie?

-Gówno obchodzi mnie twoje zdanie, Josh. Będę z kim chcę, a tobie nic do tego.

-I tu się mylisz.

Na moich oczach psuło się coś, co latami budowaliśmy. Rodzinna miłość, zaufanie, przyjaźń. Byłam wściekła, ale nie mogłam dopuścić, by z powodu jednego faceta wszystko się spieprzyło. Musiałam podejść do tego racjonalnie.

-Zabierz ją stąd -powiedziałam nieoczekiwanie. Starkowie zareagowali natychmiast, zaskoczeni, jakbym co najmniej zmieniła się w ducha. -Idźcie do samochodu.

-Co? Nie! Nie macie prawa...

-Nie odzywaj się, kurwa -przerwałam jej żałosne protesty. -Idź z Joshem do auta i lepiej dla ciebie, żebyś nie próbowała się stawiać.

-Evelyn, musimy to wyjaśnić na spokojnie.

-Nie dziś. Wszyscy jesteśmy spici, wściekli i -przelotnie popatrzyłam na zakrwawioną buzię Braydena. -brudni. Jutro porozmawiamy.

-Jesteś pewna? Nie chcę z samego rana obudzić się i być ignorowaną przez wszystkich.

-Zasłużyłaś na najwyższy stopień ignorowania -burknął blondyn. -On zresztą też, więc będziecie mogli pocierpieć sobie razem w samotności. Bo to chodziło wam po głowach jeszcze dziesięć minut temu, nie? Samotność, tylko wy dwoje.

-Zamknij mordę -odpyskowała mu.

-Nikt was nie będzie ignorował, nie jesteśmy dziećmi w przedszkolu -odpowiedziałam.

-No dobrze -potaknęła posłusznie. Josh złapał ją za ramię i bez przeszkód wyprowadził z domu. Ja sama stanęłam twarzą do Braydena. Chciałam go opieprzyć, uderzyć. Złamać mu rękę lub cokolwiek innego. Gdyby nie był takim psem na baby nie doszłoby do tego.

-Fajna sukienka -wychrypiał, ocierając krew spod nosa.

-Weź się już najlepiej nie odzywaj -westchnęłam zrezygnowana.

Perfectly Imperfect | PISANE NA NOWOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz