Rozdział 11. Biały przestwór oceanu

4 2 0
                                    

Aldorian wstał bardzo wcześnie, długi sen nie był dlań przeznaczony tej nocy. Ku własnemu zdziwieniu rankiem czuł się wyspany na przekór feerii doświadczeń minionego dnia. Elena jeszcze spała, gdy Hablarczyk powrócił do izby wołać ją na śniadanie. Nie zbudził jej, a zostawiwszy garść przysmaków koło posłania ponownie się oddalił. Poranne godziny upłynęły mu na wszelkich niezbędnych przygotowaniach do wyprawy, sprawdzeniu i spakowaniu prowiantu, ubrań, oręża. Był już także po rozmowie z ludźmi Avestara z którymi to miał spędzić najbliższe dni. Obaj byli wyjątkowo zniesmaczeni udziałem w wyprawie Avestarina - tak bowiem brzmiało imię starszego syna. Ostatecznie ów konflikt załagodzono z pomocą karczmarza wszak Aldor spodziewał się wielu trudności nastręczanych przez rozkapryszonego młodzieńca. Nie mógł się już wycofać - dał przecież słowo swemu przyjacielowi.

Pogoda uspokoiła się jak na życzenie, przestało wiać, a wraz z biegiem poranka zanikał też padający śnieg. Wychodziło słońce, panował lekki mróz toteż wszystko ułożyło się znakomicie pod sam początek wyprawy. Hablarczyk raz jeszcze przeszedł się do swej izby współdzielonej z Eleną. Ta zaś pobijała właśnie wszelkie rekordy w spaniu długodystansowym. Aldor zawahał się. A co jeśli to nie przypadek, może wystarczy już słów? Ponadto czułe pożegnania nie były jego mocną stroną, doprawdy szczerze ich nienawidził. Minutę czy dwie zerkał na spokojne, miarowo unoszące się ciało towarzyszki po czym cichym ruchem zamknął drzwi, a schodząc na dół, na tyły karczmy rzucił do kompanów:

- W drogę! - pozostawiając wszystkie swe rozterki za sobą.

Czterej piechurzy prędko pozostawili karczmę „Złota Ostryga" daleko za sobą. Wkrótce poczęli z trudem przedzierać się przez ciasną zabudowę Shary wszak cała wyprawa musiała obejść się bez konnego wsparcia. Wyszedłszy z miasta ujrzeli przed sobą otwartą przestrzeń pustych ról i ugorów skąd silny wiatr wywiał znaczną część białego puchu. Wraz z chwilą skręcenia na południowy wschód rozpoczęła się ekspedycja po krzew wisterii.

Droga doń nie była zbyt skomplikowana. Przed wędrowcami majaczył potężny Masyw Wisterii jednak teren począwszy od granic Shary wznosił się bardzo łagodnie. Pierwszy dzień wedle planu Aldora mógł okazać się kluczowy. Dobre warunki, pełnia sił, czyste głowy - to wszystko należało teraz wykorzystać, aby jak najprędzej dotrzeć do podnóża gór. O ile samo przedostanie się w głąb Masywu nie stanowiło wielkiego kłopotu to wciąż pozostawała zagwozdka jak odnaleźć zdrowotny krzew. Cudowna wisteria pomimo swej wspaniałości i nieprzeciętnego uroku pełnego kolorowych, fioletowych bądź błękitnych kwiatów była także niezwykle lękliwa usiłując schować się przed ciekawskim światem i wzrokiem śmiałków. Rosła w zagłębieniach, ciasnych kotlinkach, kiełkowała nieopodal niedosiężnych półek skalnych i na granicach pieczar w których niebezpieczeństwo przybierało postać wściekłego zwierza. Słowem, usiłowała jak najdotkliwiej utrudnić zadanie temu kto miał czelność wyruszyć po jej cenne kwiaty. Szansa była zatem znikoma, a wraz z postępem zamieci mogła ulecieć w dal stając się nieosiągalną. Aczkolwiek to nie byłoby w stylu Aldoriana, który zwykł mawiać, że póki tli się knotek nadziei, póty wiara winna być niezachwiana. Nie raz i nie dwa przynosiło to wymierne efekty w jego poczynaniach pomimo sprzeciwu czy zgryźliwości wielu niedowiarków.

Aldor prędko złapał nić porozumienia z najstarszym członkiem wyprawy, wiernym sługą i przyjacielem Avestara imieniem Larys. Jego ponury wygląd i głębokie bruzdy na twarzy mówiły wiele, nade wszystko emanując uporem i doświadczeniem. Larys okazał się także znakomitym przewodnikiem i ciekawym współtowarzyszem jako, że wiedział co nieco o wisterii ze swoich wcześniejszych wypraw. Raz jeden zdołał ją odnaleźć, wtedy jednak nie zdawał sobie jeszcze sprawy z jej cudownych właściwości. Zgodnie z jego słowy podjął on próbę, podobnie jak wielu innych, hodowli wisterii we własnych ogrodach lecz po dziś dzień nikomu nie udało się wypielęgnować choćby jednego płatka. Wisteria pozostawała uparta chcąc żyć i kwitnąć jedynie w górach swego imienia. Miała przy tym jedną szczególną cechę. Na wiosnę rozkwitała bujnie wypuszczając w niebo liczne odnogi swych gałązek z których rodziły się śliczne, kolorowe płatki. Cieszyła tym samym oczy przez wszystkie ciepłe miesiące roku. Pod koniec jesieni, zawsze przed pierwszym śniegiem prawie wszystkie jej kwiaty obumierały. Prawie, gdyż każdy zdrowy krzew pozostawiał jedną, pełną gałąź na której kwiaty trwały piękne i niezmienne pomimo panującego siarczystego mrozu. Elfowie, dla których wisteria jest rośliną należącą do gatunku najszlachetniejszych nazywali tą gałąź matką rodziny. Zerwanie jej niszczy cały krzew, który pomimo swego korzenia obumiera nigdy już nie wydając na świat swego piękna. To właśnie ta cudowna, kolorowa odnoga była teraz jedyną nadzieją cierpiącego dziecka.

Kroniki Endalmaru, tom 1. Cień ZachoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz