Rozdział 13. Leśne królestwo

7 1 0
                                    

Ponura grudniowa noc zimy 2458 roku była jedną z najdłuższych i najgorszych w całym dotychczasowym życiu dzielnego komtura z Korelii. Intrygująca rozmowa z Ratherdarą, szaleńcza pogoń, potyczka, nieprzytomna Ellaina, nocna podróż. To wszystko minęło niezwykle szybko, niczym jeden tylko błysk piorunu z towarzyszącym mu i wciąż huczącym w uszach grzmotem w postaci strachu o tak drogą osobę.

Cała trójka Lunarczyków nie należała jednak do ludzi, którzy rozpaczali siedząc na miejscu upadku i nie podejmując żadnych kroków naprzód. Szybko tedy postanowili, że pomimo ciemnej już nocy i zmęczenia wyruszą dalej. Stan Eleny był bardzo niebezpieczny, a tutaj na zupełnym pustkowiu nie było żadnych lekarstw. Posiadali tylko liście Medirei, które choć mogły uśmierzyć ból to nie mogły zaleczyć jego źródła. Nie było więc na co czekać, ratunek mogli znaleźć jedynie u elfów będąc pewnymi przyjęcia w leśnych ostępach. O ile elficcy strażnicy na granicy prowincji mogli krzywo patrzeć na Aldora czy Mederina, to Ratherdarę wpuszczali niemal bez wahania. Sławna bowiem była wśród mieszkańców Limii jako największa współczesna przyjaciółka elfów, zżyta szczególnie z królową Lloriną. Samo jej słowo wystarczało tedy za glejt zaufania dla wszystkich towarzyszy.

Mederin miotał się w gniewie na samego siebie. Odszedł za daleko bowiem nie mógł bliżej znaleźć odpowiedniego chrustu na opał. Oddalił się przeto już znacznie podczas, gdy napastnicy pozostawali nieuchwytni. Bezszelestnie zbliżyli się do obozowiska, a widząc, że Elena zostaje sama wyczuli okazję. Na nic były jednak te rozpamiętywania. Pomiędzy wściekłym Mederinem i rozbitym Aldorem stanęła rezolutna Ratherdara. To ona wzięła sprawy pod swe skrzydła i zarządziła wyruszać natychmiast.

Nie było czasu ni materiału, by sporządzić nosze dla Ellainy. Aldor wziął ją w jak najwygodniejszy sposób na grzbiet Pelagira, wciąż nieprzytomną. Mederin pozostawał z tyłu podążając na swym wierzchowcu i prowadząc wolnego Rubicona. Wciąż przy tym mruczał coś pod nosem zagniewany i poczuwający się do odpowiedzialności. Ratherdara pełniła zaś rolę przewodnika mogąc kierować się tylko światłem księżyca oraz własną intuicją.

Czas się dłużył i działał na niekorzyść. Żaden z napastników nie uciekł co prawda żyw i cały lecz kto wie czy nie było ich więcej? Któż też ich nasłał? I dlaczego? Myśli wszelkiego rodzaju przewijały się przez głowę Aldoriana. Większość z nich dotyczyła jednak stanu Ellainy, nie zaś przyczyn napaści. Trzymając ją przed sobą w siodle, otulał czule i zapewniał ciepło w tą złowrogą noc. Tak bardzo pragnął ujrzeć już wrota do Limii...

Limia bowiem była szczególna pod wieloma względami pozostając krainą zamkniętą ze wszystkich stron. Naturalna ochrona w postaci długich łańcuchów wzgórz z niezwykle stromymi stokami okalała całą prowincję elfów. Wdarcie się do jej wnętrza górą było niemożliwe, a jedyne wejścia stanowiły ukryte wrota rozsiane w wielu miejscach pośród zbitych skał i gęstwiny roślin. Wiedza o ich lokalizacji znana była tylko nielicznym.

Po kilku godzinach wyczerpującej drogi wciąż nie widać było zarysów wielkiego łańcucha wysokich wzgórz. Ratherdara zwolniła i zrównała się z Aldorianem.

- Bez zmian? - spytała krótko.

- Bez - równie krótka była odpowiedź Aldora.

- Jeszcze kawałek przed nami. Nie wydaje mi się bym zbłądziła choć nocą wszystko wydaje się inne.

- Masz pewność, że znajdziesz po ciemku wrota?

- Tak sądzę. Nie wiem w jakim dokładnie miejscu natrafimy na wzgórza, ale tą ich część znam dobrze.

- Przyspieszmy zatem.

Kobieta wróciła na czoło kolejki odwracając się jeszcze do Mederina czy wszystko w porządku. Ten skinął głową, która już bolała go od ciągłego badania terenu wokoło karawany. Minęło jeszcze pół godziny zanim znaleźli się już na tyle blisko wzgórz, że mogli zobaczyć czarną przeszkodę na swej drodze. Wreszcie dotarli do podnóży stoków, które były niemal zupełnie nagie i pozbawione roślinności. Ratherdara stwierdziła, że zboczyli trochę na północ i raźnym krokiem ruszyła w przeciwną stronę. Niedługo później idąc wzdłuż łańcucha natrafili na skraj lasu. Po kolejnych kilkunastu minutach wkroczyli na niewielką polanę gdzie drzewa były bardzo wysokie, a ich gałęzie niemal stykały się ze sobą tworząc jakby zamkniętą całość. Sama skała wydawała się jednostajna na całej długości. Zbudowana jakoby z kamiennych słupów w niczym nie przypominała czegoś szczególnego. Jednakże Ratherdara zbliżyła się do ściany, a z jej ust padły słowa:

Kroniki Endalmaru, tom 1. Cień ZachoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz