Rozdział 14. Nawałnica

6 2 0
                                    

Niekiedy czymś cięższym od samej próby jest czas jej oczekiwania. Uczucie to towarzyszyło wszystkim zgromadzonym w wiecznie zielonym pałacu El Lernei. Każdy poranek mógł przynieść posępne wieści, które niechybnie musiały kiedyś nadejść. Przeciwnik bowiem nie ustąpi, póki nie zetrze wszelkiego śladu niegdysiejszego istnienia królestwa elfów.

Elfowie od dawien dawna znani byli w Endalmarze z wielu rzeczy. Nie wszystkie z nich były rzeczywistą prawdą lecz niepodważalnym faktem było zachowywanie przez nich zimnej krwi. Wyrachowania. Spokoju. Ktoś, kto nie miałby pojęcia o tych prawdach widząc Quallorana po raz pierwszy orzekłby zapewne, iż ten jest zrozpaczony. Był wczesny ranek, gdy król Limii przebywał w prywatnej komnacie na jednej z wysokich wież pałacu. Wyglądając w dal na cudowne kolory i krajobrazy swej bajkowej krainy siedział w skrzywionej pozie jakoby pozbawiony wrodzonego blasku. Qualloran w swej niechęci do ludzkiej rasy nie raz i nie dwa wspominał, że wraz z ludźmi przychodzą nieszczęścia. Tym razem owo nieszczęście stało się niemiarodajnie większe bowiem zło pochodziło nie od człowieka, a elfa. Sprzeniewierzenie się Hablarczyka czy Lunarczyka przyjąłby bez mrugnięcia okiem. Ale zdrada elfa? Próba porwania bezbronnej i wciąż dochodzącej do pełni sił niewiasty? To było prawdziwym ciosem prosto w serce dumnego ze swego pochodzenia elfickiego władcy.

Krzątająca się po komnacie Llorina patrzyła ze współczuciem na męża. Zdawała sobie dobrze sprawę z następstw, które mogą zaistnieć po tej sytuacji. Zdrada elfa mogła pociągnąć kolejne. Powszechnie było bowiem wiadomo, że większość społeczności w El Lernei, a i w całej Limii nie podziela stanowczej niechęci do ludzi. Dystans, brak zaufania - owszem. Ale zamknięcie się? Całkowite odrzucenie każdej jednostki, bez konkretnego powodu? Tego wielu nie akceptowało.

Kim zaś był owy elf? I jak to się stało, że w magiczny sposób rozpłynął się w powietrzu? Odpowiedzi na te pytania nie znał nikt. Całe trzy dni gwardziści, Lunarczycy i inni przeczesywali całą El Lerneię. Każdy kąt, każdy pagórek, każda dolina została dokładnie zbadana. Nie było żadnych śladów, również i w powozie jakich wiele w okolicy.

Elena... Być może jedyną osobą zdolną rzucić światło na ową tajemniczą tożsamość złoczyńcy była właśnie ona. Wszakże jej ostatnimi słowami, które wypowiedziała było pytanie:

- Dlaczego?

Odpowiedź elfa zamknęła jej usta aż do tej pory. Ellaina wydawała się nieobecna, spała, jadła i piła. I znowu spała. Jej sen był niespokojny, Aldor niezliczoną ilość razy przytulał ją do siebie wtedy, gdy budziła się nagle i w amoku krzyczała wypowiadając niezrozumiałe słowa. Hablarczyk był bowiem jedną z tych osób, które potrafiły przebywać blisko Eleny nie wprowadzając jej przy tym w jeszcze większy szok niż ten, którego udziałem była dwa dni wstecz. Drugą z nich była Ratherdara, którą od pierwszego spotkania zaintrygowała postać Eleny, jej historia, przypadki i ta cząstka, która nie współgrała z resztą. Coś, co czyniło ją wyjątkową.

Aldor poza nielicznymi wyjątkami wobec spraw niecierpiących żadnej zwłoki przebywał ze swą towarzyszką przez cały czas. Wciąż czuł się źle, współwinny ostatnich wydarzeń z jej udziałem i wszystkich tych nieszczęść, które ją dotknęły. Wolałby to raczej wziąść wszystko na siebie niźli czuwać bezradnie przy łóżku boleści. Czymś czego szczerze nienawidził była bowiem własna bezradność.

Pewnego razu Elena spała nader spokojnie, a siedzący na murku nieopodal jej łoża Hablarczyk usiłował odpędzić własne zmęczenie i sen z powiek, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch przy wejściu do auli. Odwróciwszy głowę ujrzał Ratherdarę niosącą wzmacniający napój od nadwornych elfickich medyków. Kładąc dzban na białym, rzeźbionym z marmuru stoliku zwróciła się szeptem do Lunarczyka:

Kroniki Endalmaru, tom 1. Cień ZachoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz