Rozdział 5

103 14 5
                                    

Przechodząc przez park, mimowolnie zawieszałem wzrok na wysokich drzewach, które to jednak z powodu później pory roku i nielicznych przymrozków, straciły już prawie całkowicie swoje kolorowe liście. Nie dało się zaprzeczyć iż wielkimi krokami zbliżała się zima, czas pluchy, chłodu i ogólnego przygnębienia.

Ludzie zazwyczaj dzielą się na miłośników lata, wiosny, wakacji, słońca, a także ogólnego ciepła oraz na tych, którzy zdecydowanie bardziej gustują w tej najchłodniejszej z pór roku.

Jednak nie w moim przypadku. Każdy z tych okresów miał w moich oczach wiele zalet i swój własny, niepowtarzalny urok.

Przyspieszyłem nieznacznie kroku, podwijając rękaw płaszcza i zerkając na planszę srebrnego zegarka zdobiącego mój lewy nadgarstek. Teoretycznie do spotkania miałem jeszcze trochę czasu, mimo to wolałem być jednak przed czasem, jeśli miało by mi to jakkolwiek pomóc w uniknięciu spóźnienia.

Skręciłem w niewielką uliczkę, która prowadziła prosto do kawiarni w której to umówiłem się z Vanitasem. Lubiłem tędy przechodzić. Na szyldach malutkich sklepików można było zauważyć słabo widoczne zadrapania i ślady świadczące o ich niemłodym wieku. Pomimo tego wszystkie były odmalowane, a sklepy zadbane. Wybudowane zostały one bardzo dawno temu, przez co całe to miejsce wręcz emanowało klimatem Paryża sprzed na oko pół wieku.

Uznałem, iż skoro i tak mam zapas czasowy mogę troszkę zwolnić i pooglądać wystawy. Przez szyby witały mnie rozmaite przedmioty, wszystkie żywcem wyjęte z dawnych czasów. Mój wzrok skakał z jednego punktu na drugi, z szykownych garniturów i przepięknych sukni, na porcelanowe zastawy do podawania herbaty, a chwilę później wędrując na drogo wyglądające sygnety i pierścionki.

Po około pięciu minutach wypełnionych podziwianiem wspaniałości tego urokliwego miejsca, w moje oczy rzucił się szyld, który widywałem już miliony razy i szczerze mówiąc był to jeden  z głównych powodów dlaczego zdecydowałem się na wybranie właśnie tej trasy. Clair de lune- najlepsza cukiernia jakiej wyrobów dane mi było kosztować. A uwierzcie mi trochę tego było.

Nie ma opcji, aby Vanitas przeszedł obojętnie koło jej wypieków. Skoro nie lubi słodyczy, zapewne po prostu nie znał dobrych miejsc, w których je serwują. A ja byłem zdeterminowany, żeby mu to udowodnić.

Jeśli był chociaż jeden, jedyny rodzaj słodyczy, w którym brunet mógłby zacząć gustować, przysięgam na wszystko, że ja go znajdę.

Dźwięk dzwonka oznajmił moje przybycie, gdy tylko przekroczyłem próg budynku. W moje zziębnięte, zarumienione policzki uderzyła nagle fala ciepła, a wraz z nią również zapach. Ach, cóż to był za zapach. Jeszcze nie spotkała mnie sytuacja, aby w cukierni tej podczas mojej wizyty piece nie pracowały, wypiekając nowe porcje babeczek, ciast czy też drożdżówek.

Dzisiaj chyba ktoś postawił na cynamonki, jak sugerowała intensywna cynamonowa woń wypełniająca całe pomieszczenie. No tak, muszę przyznać iż jest to idealny wybór, szczególnie zwarzywszy na pogodę na zewnątrz.

-Dzień dobry, kochaniutki.- Do moich uszu dobiegł słaby, aczkolwiek niezwykle pogodny i ciepły głos dobiegający z mojej prawej strony. Należał on do niewysokiej staruszki, właścicielki owego przybytku. Z racji iż byłem stałym klientem, a z roku na rok, niestety coraz mniej ludzi odwiedzało to miejsce, kobieta zawsze cieszyła się na mój widok.

Ja również darzyłem ją wielką sympatią. Była ona dla mnie prawie jak babcia. Przychodziłem tu jeszcze jako dziecko, wraz z Domi i Louis'em, a ona zawsze częstowała nas swoimi wypiekami, parzyła herbatę i opowiadała historię z czasów swojej młodości.

- Dzień dobry, Pani Colette.- Posłałem w jej stronę najbardziej uprzejmy uśmiech na jaki było mnie stać, podchodząc do lady, zza której witała mnie również uśmiechnięta staruszka.

~•Namaluje cię ze wspomnień•~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz