Przedzierałem się właśnie nerwowo pomiędzy tłumem gości. Od czasu do czasu, ktoś mnie zagadywał, a ja starałem się najuprzejmiej jak to możliwe spławić owego delikwenta. Lubiłem ludzi, wiec w zwyczajnej sytuacji nie przeszkadzało by mi to w najmniejszym stopniu. Niestety miałem w tej chwili o wiele ważniejszą sprawę na głowie.
Wszystko to za sprawą zniknięcia mojego futrzastego towarzysza, a zarazem współlokatora i wyjątkowo niewdzięcznego pasożyta. Murr, bo tak wabił się mój zwierzak, był białym persem o niespotykanym u kotów tego gatunku fiołkowym kolorze oczu.
Na moje nieszczęście, jak to na porządnego kocura przystało, łaził gdzie mu się żywnie podobało. W moim mieszkaniu na obrzeżach Paryża bardzo często przyłapywałem go gdy wymykał się przez okno na dach, a potem podążał dalej swoimi, nie przeznaczonymi dla zwykłych śmiertelników, kocimi ścieżkami. Był już do tego przyzwyczajony, tak samo jak ja, więc gdy znikał, nie martwiłem się tym nazbyt. Wiedziałem, że po paru godzinach wróci do domu.
Tym jednak razem znajdował się na zupełnie nieznanym sobie terenie. Niby zdawałem sobie sprawę z faktu iż koty mają swoje sposoby na odnajdywanie drogi, ale mimo to martwiłem się o niego i postanowiłem poszukać futrzaka na własną rękę. Czy wpływał na to mój sposób bycia, charakter, czy też fakt iż mimo dość zdradliwego usposobienia mojego pupila, dalej był on dla mnie ważnym aspektem mojego życia- tego nie wiedziałem.
Pewnie spytacie się mnie, " Noe, idioto, dlaczego zabrałeś go w takim razie ze sobą na jakąś wystawę na drugim końcu miasta? Czy ty myślisz w ogóle?". Cóż jest to zapewne dość trafne pytanie dla kogoś nie znającego sytuacji. Gdy natomiast zdajesz sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji pozostawienia tego małego, białego, pomiotu szatana samego w mieszkaniu, zabranie go ze sobą nie wydaje się takim złym pomysłem. Żeby przybliżyć wam nieco temat powiem tak: sprzątanie tych wszystkich piór, odłamków waszej ulubionej zastawy stołowej i fragmentów czegoś co kiedyś było waszą ukochaną orchideą nie jest najprzyjemniejszym sposobem spędzania wolnego popołudnia.
Dlatego właśnie w obecnej chwili zmuszony byłem zaglądać do każdej napotkanej sali, sprawdzać każdy wazon i modlić się, aby znaleźć Murr'a szybciej niż zdąży to zrobić ochrona muzeum. Luwr nie jest raczej miejscem, w którym tolerują swobodnie biegające kocury, delikatnie rzecz ujmując.
Po jakimś czasie poszukiwań znalazłem się w sali z antykami, jeszcze z czasów egipskich. Ściany zapełnione były hieroglifami i obrazami, które zapewne pamiętały jeszcze czasy świetności Tutenchamona. Kto wie, może nawet i samego Menesa?
W sali oprócz mnie nie zastałem nikogo, co wydawało mi się dość dziwne jak na obecną porę dnia. Nie zdążyłem zwrócić na to jednak większej uwagi, gdyż w tym samym momencie kontem oka zauważyłem białą plamkę znikającą pod wystawą z sarkofagami, na szczęście pustymi.
Niewiele myśląc pognałem w tamtym kierunku, z nadzieją na schwytanie uciekiniera. Niestety okazało się, że podczas gdy schylałem się by zajrzeć pod eksponat, zwierzak znalazł już inną drogę wyjścia i wyślizgiwał się właśnie przez niedomknięte drzwi prowadzące do innej sali.
- Durny kot.- przekląłem Murr'a po nosem, a następnie szybko podniosłem się na równe nogi i podążyłem za persem.
Po dobrych pięciu minutach gonitwy, gdy straciłem futrzaka z oczu oklapłem zziajany i załamany na ławce pod jedną ze ścian muzeum. Mijający mnie ludzie, którzy w większości zapewne kojarzyli mnie choćby z wywiadów telewizyjnych, w których miałem przyjemność brać udział, zerkali na mnie z zaciekawieniem, ale nikt nie odważył się podejść. No tak musiało to wyglądać dość nietuzinkowo. Znany malarz, spocony i zmachany siedzący rozwalony na ławce w muzeum, w którym odbywa się jego własna wystawa obrazów.
CZYTASZ
~•Namaluje cię ze wspomnień•~
De TodoParyski sławny, a zarazem niebywale młody, bo zaledwie dwudziestojedno letni malarz, Noe Archiviste, jest znany głównie ze swojej kolekcji obrazów przedstawiających młodego chłopaka o długich, czarnych jak noc włosach i błękitnych jak bezkres nieba...