2. Ostatnia Nadzieja

89 6 6
                                    

Kiedy drzwi odcięły Hoffmana od ostatniego źródła światła, zapanowała kompletna ciemność. Nie przeszkadzała ona jednak w kontynuowaniu wygrażania doktorowi. Tylko po co? Skoro i tak się nad nim nie zlituje. Czym zresztą dla Hoffmana miałaby być litość, jeśli on sam jej nie miał i nie potrafił jej zrozumieć? Gdyby Lawrence się wrócił i go uwolnił, nie potraktowałby tego jako znaku łaski czy miłosierdzia. Oj nie. Potraktowałby to jako coś, co mu się należy. Coś, co mógł zawsze żądać od innych.

Samotność, głód i odwodnienie może by i go ostatecznie złamały. Może w końcu od dawna mógłby poczuć coś innego niż gniew i nienawiść. Może nawet byłyby to wyrzuty sumienia. Dość optymistyczny scenariusz zważywszy na jego megalomanię i w ogóle stan psychiczny. Kiedyś może i był człowiekiem, jednak czy tę skorupę wypraną z emocji można by nazwać tak zaszczytnym mianem? Nie, on nie zasługiwał na człowieczeństwo. Stał się zwykłym potworem. Przynajmniej w oczach większości ludzi. Może jego siostra, gdyby żyła, byłaby w stanie dostrzec to, czego inni nie? Albo jakakolwiek inna osoba, która zdążyła poznać Hoffmana z tej lepszej strony?

Jednak i on potrafił się zmęczyć krzykiem. Hoffman zaprzestał, gdy zaczął już tracić oddech od ciągłego wołania. Dyszał, było mu słabo, zimno, a pot na jego czole jedynie jeszcze bardziej wzmacniał to uczucie chłodu. Minęło kilka minut, które spędził oparty o ścianę. Nie widząc innego wyjścia, starał się jeszcze po omacku znaleźć cokolwiek, co by mu pomogło. Gordon odciął sobie nogę... Matthew ją sobie zmiażdżył... Tylko że pokrywka od ubikacji była zbyt daleko. Widział to. Łańcuch natomiast był zbyt trwały, tak samo, jak i rura. Przez chwilę jego w głowie przeszła mu myśl, że Gordon wyda go policji. Ale chyba tyle by nie ryzykował? Nie... Gordon wolałby go widzieć martwego niż całe życie za kratami. Tym się nie musiał martwić.

Były detektyw wciąż starał się jak na razie wymyślić jakiś sposób na ucieczkę. Nie mógł pod ręką znaleźć niczego, co pomogłoby mu w ucieczce. Niespodziewanie jednak coś usłyszał. Huk. Tylko że dziwny i znacznie przytłumiony przez zapewne kilka dzielących ich ścian. Nie był huk zamykających się drzwi. Było to coś znacznie głośniejszego. Broń? Pistolet? Jeśli tak, to kto go użył? Jeśli była to policja, było już po nim. Złapią go i nigdy nie ujrzy światła dziennego. Ale może równie dobrze złapali Gordona.

Hoffman wstrzymał oddech, jakby czekając na to, co się stanie. Był zdezorientowany. Nie wiedział już, co by było gorsze: umrzeć tu z odwodnienia, uciąć sobie stopę czy dać się złapać jakiejś skorumpowanej policji, którą tak bardzo gardził.

Zamarł. Usłyszał ciche kroki w korytarzu obok łazienki. Robiły się coraz głośniejsze. Mają go. Tak, mają. Słyszał mianowicie kroki nie jednej, lecz dwóch osób. Zamiast jednak iść zdecydowanie, były to kroki bardzo ostrożne, zachowawcze. Nic zresztą dziwnego, skoro było się w miejscu, w którym Jigsaw rozgrywał swoje gry. Niczego nie można było być pewnym.

— Otwieraj te drzwi. — Hoffman usłyszał pewny siebie głos z korytarza. Ale nie był to głos Lawrence'a. Przez chwilę myślał, że mogła to być policja, tylko że ponownie skądś ten głos kojarzył. W dodatku na pewno należał do kobiety. — Szybciej! Trzymaj ręce tak, żebym je widziała.

Nim Hoffman zdążył przypomnieć sobie, do kogo mógłby należeć ten zdecydowany, ale mimo wszystko wysoki i melodyjny głos, drzwi do łazienki z powrotem się otworzyły. Przykuty łańcuchem exdetektyw odruchowo osłonił dłonią oczy przed mocnymi białymi lampami, które zgodnie z jego przewidywaniami zapaliły się parę sekund później. Będąc na to przygotowanym, szybciej przyzwyczaił się do oślepiającej jasności i od razu zauważył, kto właśnie wszedł...

— Ty... — zasyczał Hoffman, nie mogąc dokończyć tego zdania. Zbyt dużo pytań kłębiło mu się w myślach. Na tyle dużo, iż nie zauważył od razu, że drugą osobą, która weszła do łazienki, był właśnie Lawrence. Tym razem znacznie pokorniejszy. — Wypuść mnie. Słyszysz?!

— Mogłabym Cię tu zostawić na śmierć, więc się zamknij, Hoffman — odpowiedziała ze stoickim spokojem kobieta. Mimo to z jej ust brzmiało to wyjątkowo groźnie, gdyż nigdy prędzej tak się do niego nie zwróciła.

Dopiero teraz mężczyzna pozwolił sobie na przyjrzenie się jej. Była niskiej i drobnej postury, choć swoją postawą wydawała się silniejsza niż zapewne w rzeczywistości była. Po ramionach spływały jej długie ciemnobrązowe włosy. Hoffman widział, że nie znalazła się tutaj zaraz po pracy. Gdyby tak było, zobaczyłbym ją w nienagannie czystej koszuli i spodniach, a tymczasem miała na sobie wytarty czarny golf i wygodną domową spódnicę. Nie odbierało jej to jednak powagi w tej sytuacji. Stała bowiem gotowa na wszystko, co mogłoby się stać i na wyprostowanych rękach mierzyła z pistoletu z Gordona.

— Odłóż tę broń. Możemy się jakoś dogadać. — powiedział doktor, jednak w jego słowach nie było słychać za krzty przekonania. — Wypuścisz mnie wolno, a ja nie doniosę na policję, że chciałaś uratować Hoffmana.

— Możecie mi powiedzieć, co tu się kurwa dzieje?! — przerwał niespodziewanie sam zainteresowany, spoglądając na stojącą dwójkę z nienawiścią.

— Siedź-Cicho... — podkreśliła kobieta, nie odrywając wzroku od Gordona — A Twoja oferta, doktorze, ignoruje pewną poważną kwestię. Nie muszę Cię stąd w ogóle wypuszczać żywego. Ale nim Cię tu zostawię, chcę wyjaśnień. Kim jesteś, co tu robisz i dlaczego zamknąłeś Hoffmana.

Nastąpiła chwila milczenia, której nikt, również Lawrence, nie chciał przerywać. Kim był Lawrence Gordon? Miał wiele twarzy. Zapracowany doktor, kochający mąż, odpowiedzialny ojciec, podejrzany jako potencjalny Jigsaw, a ostatecznie ocalały z jego gry i jednocześnie uczeń. Tego domyślił się już Hoffman, jednak ta dziewczyna nie miała o tym bladego pojęcia.

— Wyjaśnię Ci wszystko później, tylko mnie uwolnij. — przekonywał Hoffman. Wiedział, że jeśli źle to rozegra, może stąd już nie wyjść... Chociaż powoli zaczynał rozumieć, co się właściwie wydarzyło...

Mark Hoffman: I Want To Play A Game || PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz