5. Kwestia Zaufania

50 5 0
                                    

Noc, 12/13 marca 2007

 — Wyjaśnię Ci wszystko później, tylko mnie uwolnij. — przekonywał Hoffman. Wiedział, że jeśli źle to rozegra, może stąd już nie wyjść...

Witt rzuciła mu jedynie krótkie, jednak przepełnione pewnym zdenerwowanie spojrzenie, które od razu powstrzymało Hoffmana od dalszego przekonywania. Najchętniej wygłosiłaby mu w tej chwili srogą tyradę, ale niestety w obecnej sytuacji musiała zwrócić większość swojej uwagi na doktorze. W głębi serca bała się tego, co właśnie miało miejsce. Zrobiła jednak o krok za daleko i nie mogła się wycofać, a każda, chociaż najmniejsza oznaka słabości przed Lawrence'em doprowadziłyby do jej przegranej. Nie trzęsła się, nie wahała.

Nie słysząc żadnej odpowiedzi ze strony doktora, wpatrzyła się w niego piorunująco. Przerażało ją opanowanie Lawrence'a. Od śmierci dzielił go tylko milimetr między palcem Witt a spustem pistoletu, a mimo to nie wykazywał większych oznak strachu... Czy może w trakcie przechodzenia od drzwi do piwnicy zdążył wymyślić jak plan? Przecież skoro w jakiś sposób jest powiązany z Hoffmanem, a nawet udało mu się go przechytrzyć, musiał być downie wybitnym analitykiem ludzkiego postępowania... Jego pewność siebie onieśmielała w tym wszystkim Witt. Ona nigdy nie dorównałaby, ani Hoffmanowi ani mu w planowaniu. To, że tu się znalazła, było czystym przypadkiem. Przypadkiem, który chciała jednak wykorzystać.

— Masz rodzinę? — zapytała chłodno doktora. Nie drgnęła nawet o milimetr, wciąż celując w jego stronę.

— Ma, — ponownie odpowiedzi udzielił nieproszenie Hoffman. — żonę i córkę. Przeżył pułapkę Piły. Zabij go, nie może opuścić tego miejsca żywy. Doniesie na Ciebie.

Miał rację... Jeśli pozwoli opuścić to miejsce Lawrence'owi, kimkolwiek by on nie był, istniało realne niebezpieczeństwo, że zgłosiłby nawet anonimowo całą jej działalność tej nocy. Gdzie była, co robiła, kogo próbowała ratować. Policji nie będzie obchodziło to, że jej celem nie było uwolnienie Hoffmana. Zapytają się dlaczego. I co miała im wtedy odpowiedź? Tłumaczenie, że śledziła Hoffmana, żeby go złapać i wymierzyć sprawiedliwość prawa, mijało się z celem. Zarzucą jej brak działania zgodnego z podręcznikiem, narażając tym samym siebie i całą sprawą. Zapytają, dlaczego nikogo nie poinformowała. A tym samym oskarżono by ją o współudział. Bo na co innego mogło to wyglądać?

— Możemy się rozejść bez słowa. — wydusił w końcu Lawrence. Wciąż stał z rękami podniesionym ku górze. — Nie doniosę na policję i wy też tego nie zrobicie. Kto by zresztą uwierzył współdziałaczom Piły? Czy może bardziej uzurpatorom jego dziedzictwa.

— Za kogo Ty się kurwa uważasz?! — zdenerwowany i pozbawiony cierpliwości Hoffman wykrzyczał w jego stronę. Łańcuch na jego nodze wydał głęboki dźwięk rozchodzący się echem po całej piwnicy. Kątem oka Witt widziała, że chciał skoczyć w stronę doktora, jednak ów łańcuch go powstrzymał.

Lawrence spojrzał na Hoffmana. Triumfalnie. Tak jakby to on był panem tej chwili.

— Ja? — zapytał ironicznie doktor. — Jestem nikim. Ty niestety uzurpujesz sobie tytuł następcy Piły. Kramer uczył Cię przez lata, jak ratować ludzkie życia. Zamiast korzystać z tego, co Ci dał, wypaczyłeś wszystkie jego ideały do swojej skrzywionej wizji świata, w której to Ty jesteś w samym centrum. Nie dałeś przeżyć swoim graczom. To nawet nie byli gracze... To były ofiary Twoich chorych egzekucji.

— O czym on mówi? — spytała Witt. Mówiła do przykutego łańcuchem byłego detektywa, choć jej wzrok nie oderwał się nawet na chwilę od Lawrence'a. — O czym on kurwa mówi?!

— Opowiem Ci wszystko od samego początku, gdy tylko mnie wypuścisz. Pamiętasz? Obiecałem Ci to. Tylko go zabij i uwolnij mnie od tego pierdolonego syfu!

Biła się w myślach. Informacje o Jill Tuck tego dnia pozwoliła jej znaleźć się tutaj i zaważyć na losie Lawrence'a i Hoffmana. Czy na pewno była to ciekawość, tak jak to sobie tłumaczyła kilka godzin temu? Mogła zostać w tym jebanym samochodzie, a może nawet nie ruszać się z domu. Na co jej to było? Kim był dla niej Hoffman, że tak trudno było jej odmówić sobie pójście za nim? Zaczęła przeklinać zarówno siebie jak i jego w myślach. Siebie za głupotę, jego za słodką manipulację. Mówi się, że gdy ktoś zna sposoby wpływania na drugiego człowieka, łatwiej jest mu uniknąć tej manipulacji. Gówno prawda. W tamtym momencie Witt najchętniej by spaliła wszystkie książki, w których o tym przeczytała.

Przestała liczyć czas. Nie wiedziała już nawet, ile stała tak w bezruchu od słów Hoffmana. Wśród tych wszystkich rozmyślać, pożałowała wielu rzeczy. Tych z przeszłości jak i tych, które miały się zaraz wydarzyć... Jedna łza wymknęła się jej spod powieki, zwilżyła policzek i ciężko opadła na ziemię.

— Nie widzisz tego, że on Cię wykorzystuje? — powiedział z pewną litością Lawrence. Powoli zaczął opuszczać dłonie. — Zabiłby Cię, gdyby za to mógł odzyskać wolność. Oddaj mi tę broń i rozejdziemy się w swoim kierunku. Zostaw go, tak będzie najlepiej...

— Witt... — wydusił Hoffman. W jego głosie był zarówno strach, złość jak i prośba...

— Nie... — wyszeptała dziewczyna jakby w próżnię.

Doktor zrobił krok w stronę detektyw. Szarpały nią emocje. Dłonie nie trzymały broni już tak pewnie, ramiona nie były tak wyprostowane jak prędzej. Wygląda, jakby zaledwie podmuch wiatry miał wtrącić jej broń z dłoni.

— Nikomu nic się nie stanie. Sam Ci opowiem o wszystkim dokładniej... — przekonywał dalej. Jego dłonie zupełnie się obniżyły. Trzymał je wysunięte przed siebie w stronę pistoletu Witt. Dzieliły ich zaledwie dwa metry.

— Powiedziałam "nie"...

Kolejny krok. Pewniejszy.

— Zaufaj mi...

Kolejne pół kroku.

Witt zrezygnowana opuściła głowę w dół. Nikt nie widział jej łez...

— Nie...

Nagle rozległ się strzał.

Mark Hoffman: I Want To Play A Game || PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz