20.3. Rozdział - Goście

3 1 0
                                    

Annysae czuła, jak zimno przeszywa jej skórę. Początkowo tylko lekko drżała, ale później zaczęły drętwieć jej dłonie. Ręce wydawały się takie ciężkie i niesprawne, jakby nie były już jej własnymi. Z każdą chwilą zimno stawało się coraz bardziej uciążliwe. Odczuwała swędzenie i mrowienie w swoich palcach, co było typowym objawem przemarznięcia. Przypominało jej to uczucie, które odczuwała trzy lata temu, gdy zamiast Edeline przypadkiem uwolniła lodowego upiora.

Noctis desperacko rozglądał się dookoła, biegnąc od jednej ściany do drugiej. Panika zaczęła przejmować nad nim kontrolę, a gdy zdał sobie sprawę, że utknęli, osunął się na kolana, obok dziewczyny.

– Przepraszam cię – wyznał. – To moja wina, że tu jesteśmy uwięzieni. To ja wpadłem na pomysł, by tu przyjść, a ostrzegałaś mnie. Teraz umrzesz. Tak bardzo przepraszam...

Annysae mimowolnie oparła głowę na jego ramieniu, sztywną ręką odszukała jego dłoni i chwyciła za nią, chcąc dodać mu otuchy.

– Wszystko będzie dobrze – wyszeptała.

– Jak? Jak możesz być taką optymistką, do diabła! – warknął z wyrzutem.

– Ponieważ zawsze w ciemności jest gdzieś światełko...

Chłopak pokręcił głową z dezaprobatą, w takich okolicznościach nadal gadała jak oświecona siostra zakonna. Drażniło go to, ale nie mógł jej tego powiedzieć, zwłaszcza, że to przez niego znaleźli się w tej sytuacji.

– Jak trafiłaś do Barona? – zapytał, chcąc zająć myśli czymś innym. I swoje, i jej.

– Wykupił... mnie z niewoli – odparła. – Po tym jak demony zniszczyły mój poprzedni dom.

– Tam zginęli twoi rodzice? – kontynuował, wpatrując się w ciemność przed sobą.

– Nigdy ich nie... poznałam. Byłam sama odkąd pamiętam.

Można by pomyśleć, że to był limit nieszczęść tej dziewczyny, teraz miała mieć wygodne miejsce na dworze Barona, a on jej to odebrał swoją ciekawością i chęcią eksploracji. Nie powiedział nigdy na głos tego, że w pewien sposób po prostu chciał rozgniewać ojca. A ona płaciła za to największą cenę. Światło w ciemności, w pewien sposób było to pokrzepiające, że mimo wszystko wciąż wierzyła w niego, w to, że im się uda stąd uciec.

– Ja nie poznałem nigdy matki – przyznał, przechylając głowę na drugi bok, mając wrażenie, że to wyobraźnia płata już mu figle. – Zmarła zaraz po porodzie. Ojciec mówił, że była dobrą osobą i wesołą. Myślę, że była taka jak ty – mruknął bardziej do siebie, po czym wstał ostrożnie. – Też wszędzie widziała jasną stronę... – Noctis pochylił się ku kamiennej ścianie, w której dostrzegł małą lukę. Strużka światła wkradała się do nich z sąsiedniego pomieszczenia. – Hej! Znalazłem wyjście!

Uderzył ręką w kamienną ścianę z nadzieją, że ta rozpadnie się. Potem znowu. I kolejny raz. Uderzał tak długo, aż zdarł kłykcie do krwi. W końcu ściana rzeczywiście ustąpiła, ukazując obszerną salę, oświetlaną światłem słonecznym dostającym się tu przez otwór w kamiennym suficie. Noctis wziął Annysae na ręce i przeniósł do drugiej sali, blisko słońca. Położył ją na płaskim kamieniu i pozbierał stare szmaty, gałęzie i wszystko, co mógł podpalić. Spróbował rozpalić ognisko, aby ją chociaż trochę ogrzać. Jednak ogień nie chciał się tlić. Zrezygnowany opuścił głowę. Jednak drobna dłoń dotknęła jego policzka, zmuszając go, aby spojrzał przed siebie.

– Syon?

– Tu jest znacznie cieplej – zachichotała cicho, wciąż odczuwając skutki przemarznięcia. Na szczęście udało jej się w porę uniknąć odmrożeń. – Chciałabym zapomnieć o tamtej komnacie. Gdzie my w ogóle jesteśmy? – Wstała ostrożnie, a Noctis asekurował ją, uważając, by nie przewróciła się.

Aritelavash: Baron z Adanelle ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz