2. ...a jaki będzie koniec?

62 15 7
                                    

- Jack, obudź się!-Jacob krzyczał mi nad uchem z dobre kilka minut. Jako, że nie chciało mi się wstawać, bo miałem taki zajebisty sen, to po prostu go olewałem.

Ale Jacob nie dawał za wygraną. Po chwili zrzucił mnie z krzesła, na którym spałem. Uderzając o podłogę, zacząłem przeklinać w duchu Jacoba.

- Na chuj to zrobiłeś?!-zawołałem.

Jacob od razu mnie uciszył. Zasłuchiwaliśmy. Nic, cisza. Kamień spadł nam z serca. Nie pomyślałem o tym, że szwendacze mogą usłyszeć mój krzyk.

Po kilku nerwowych minutach, Jacob w końcu mnie puścił, a ja wstałem z podłogi.

- Możesz mi powiedzieć, czemu ty śpisz na warcie?-zapytał mnie Jacob.

- A no bo miałem taki zajebisty sen, w dodatku zachciało mi się spać, więc zasnąłem-wyjaśniłem, ale z miny Jacob-a wywnioskowałem, że robię z siebie debila.

- Miałeś jedno podstawowe zadanie: pilnować frontowych drzwi, by żaden szwendacz tutaj niepostrzeżenie się nie podkradł. A ty i to umiesz spierdolić, Jack!-Jacob był na maksa wściekły.

Trudno mu się dziwić. Przez ostatni rok dowodził naszą grupą, która strasznie się zmniejszyła, z dwudziestu pięciu osób, do zaledwie siedmiu osób. Nie wiemy, co się stało z resztą, możliwe jest, że albo nie żyją, albo zostali zjedzeni przez szwendaczy, albo żyją, tylko uciekli gdzieś daleko. Tak czy owak, zostaliśmy tylko ja, Jacob, Emma, Ava, James, Gregore oraz Chris.

Zapasów mamy strasznie mało, gdyż przeszukaliśmy już wszystkie domy i budynki w okolicy. Czasami rozważaliśmy na poważnie opuścić szkołę i ruszyć w świat, ale to zwykle przekładaliśmy, mówiąc sobie, że może coś jeszcze znajdziemy. Jednak dni mijały, zapasów coraz mniej i obawiałem się, że serio będziemy musieli się przenieść.

Pierwsze dni apokalipsy były okropne: chaos, strach, śmierć i krew. Dużo krwi. Tylko to widziałem podczas ucieczki. Morgan, przyjaciel rodziców, gdzieś zniknął, a Kate, moja siostra, była przy mnie, do czasu, aż szwendacze nas nie rozdzielili. Od tamtego czasu uważam ją za zmarłą.

Kiedy rozdzieliłem się z Kate, próbowałem znaleźć idealne miejsce na przetrwanie pierwszych dni apokalipsy. Jednak to dość trudne, szwendacze dostawali się wszędzie z łatwością. Dotarłem jednak do swojej szkoły, gdzie postanowiłem zostać. Po jakimś czasie dotarli tutaj Jacob i reszta, i tak sobie razem mieszkamy w swojej szkole.

- Skończ już mi pierdolić te swoje wykłady, Jacob-powiedziałem po chwili.-Co u reszty?-zapytałem.

- Śpią jeszcze-odparł Jacob.-A ty lepiej nie zasypiaj na warcie. Już dość problemów mieliśmy z szwendaczami, nie potrzebujemy kolejnych-Jacob odszedł w stronę sali gimnastycznej.

Ja znów usiadłem na swoim krześle i patrzyłem się na okolicę za oknem. Cisza i spokój. Niby normalny dzień, tyle że żadnych przejeżdżających samochodów i przechodniów. Totalna pustka, jakby to miasto wymarło. Przypomina mi to miasto Prypeć na Ukrainie. Tam też była ta sama pustka. Tata mi kiedyś opowiadał o tamtym miejscu. Totalna pustka, nic, tylko puste, stare blokowiska z czasów zimnej wojny, przy których kręcą się zdziczałe zwierzęta i cholera jedna wie, co jeszcze.

Po pół godzinie przyszedł do mnie James, żeby się zamienić. Zostawiłem go na swoim poprzednim miejscu i poszedłem na salę gimnastyczną, gdzie czekała reszta grupy.
Jacob stał nad mapą, rozłożoną na stoliku, Emma i Ava segregują zapasy, a Gregore-go i Chris-a nie było na sali, więc albo są na zwiadzie, albo są w składziku woźnego, gdzie składujemy broń.

Jako, że nie miałem na razie nic do roboty, to po prostu usiadłem na swoim śpiworze i zacząłem rozmyślać. Nad czym? Na wszystkim i nad niczym, jak to mi czasami dziadek mówił. Chciałem się po prostu wyciszyć, zająć czymś myśli, odciąć się od rzeczywistości, w której musiałem teraz żyć...

The Walking Dead: Stay Human || TWD Fanfiction || [Ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz