Rozdział 2

539 46 28
                                    

BEE

Czasami życie nie daje nam wyboru. Nieważne, jak kusząca wydaje się perspektywa ucieczki od problemów. One nie znikną. Możemy biec w nieskończoność, a i tak nieustannie będziemy czuli na plecach ich gorący oddech. Aż w końcu zmęczymy się na tyle, że z wyczerpania staniemy przed ultimatum, które samą swoją nazwą napawa nas lękiem.

Biec dalej w idiotycznej nadziei, że problemy rozwiążą się same, czy stawić im czoła?

Dzisiaj wybrałam tę drugą opcję. I nieważne, jak bardzo mnie ona przeraża. To odpowiednia pora, abym jednocześnie postawiła na siebie. Bo nikt nie zadba o mnie tak skrupulatnie, jak zrobię to sama.

Wychodzę z metra, poprawiając znajdującą się na ramieniu torbę. Rozpuszczone włosy wchodzą mi na oczy i po raz kolejny dzisiaj żałuję, że ich nie związałam. Ledwo widzę drogę przed sobą, a wciąż mam do pokonania ponad milę na piechotę.

Moje życie w Nowym Jorku różni się od tego, które wiodłam w Kalifornii. Wszystko tutaj jest inne. Codziennie śpieszę na złamanie karku w tę i z powrotem. Najpierw na uniwersytet, później do cukierni, w której pracuję, a na koniec zmiany do domu. Pech chciał, że wszystkie te miejsca oddalone są od siebie o co najmniej dwadzieścia minut jazdy metrem. Ale przez ostatni rok nawet przez sekundę nie pożałowałam decyzji o przeprowadzce. Bo chociaż już zawsze moje serce będzie w Santa Monica, to dopiero w Nowym Jorku odkryłam prawdziwą siebie i bez skrupułów pozwoliłam sobie na szczęście. Zmiany są dobre.

– Przerażasz mnie – słyszę znajomy głos za sobą, który sprawia, że automatycznie odwracam się na pięcie.

Carter szczerzy się do mnie jak wariat, a jego postawa znacząco przeczy słowom, które przed chwilą z siebie wyrzucił. Jak zwykle ma idealnie ułożone na żel blond włosy, dżinsy, marynarkę oraz nieodłączny element jego garderoby, czyli krawat. Cały on na jednym obrazku – najlepszy student na roku i jednocześnie mój wieczny wybawca w sprawach akademickich.

– Dlaczego? – rzucam zaciekawiona, rozglądając się wokół w poszukiwaniu Chrisa.

Omiatam wzrokiem ogromny plac uniwersytetu, kilka ceglanych budynków i całą masę drzew. Kilkanaście studentów pędzi właśnie na zajęcia w takim samym popłochu, w jakim robiłam to ja, zanim zaczepił mnie Carter.

– Czesałaś się dzisiaj, Bee?

Chłopak z niesmakiem spogląda na moje rozczochrane włosy, a ja w nerwowym geście przylizuję dłonią odstające kosmyki.

– Tak! – prycham, udając, że jego uwaga mnie nie dotknęła. – Czy ty widzisz, jak mocno wieje?

– Zawsze wyglądasz, jakbyś dopiero co wstała z łóżka.

– Przynajmniej moja głowa nie jest jedną wielką skorupą, z którą nie poradziłby sobie nawet młotek.

– Nie zaszkodziłoby, jeśli choć raz użyłabyś czegoś, co poskromiłoby trochę to gniazdo, które uwielbiasz nosić.

Krzywi się, ostentacyjnie omiatając wzrokiem całą moją sylwetkę.

– Nie każdy może sobie pozwolić na kilkugodzinne pindrzenie się przed lustrem – oponuję, mrużąc oczy w wojowniczym geście.

– Jeśli nawiązujesz teraz do tego, że mam bogatych starych i nie muszę pracować, to nie wiem, jak mogę na to odpowiedzieć. Taka jest właśnie prawda.

Carter nonszalancko wzrusza ramionami, wywołując tym mój uśmiech.

– Gdzie zgubiłeś Chrisa, panie idealny? – pytam, kiwając mu głową na wejście na uczelnię.

Let me love you [WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz