Rozdział 8

321 19 3
                                    

NOAH

Powietrze w Nowym Jorku pachnie jakoś inaczej. Nie wiem, czy to za sprawą masy ludzi na chodnikach, sznura trąbiących samochodów, czy jeszcze czegoś innego. Jestem tu pierwszy raz, ale już czuję, że dobrze bym się tutaj odnalazł. Łatwo przyzwyczaić się do tego miasta. Mało kto zwraca na ciebie uwagę, a ludzie non stop się uśmiechają. Podoba mi się to i myślę, że gdybym nie rozpoczął życia w Chicago, Nowy Jork byłby dobrym miejscem, aby spróbować od początku.

– A więc pracujesz w cukierni – mówię, gdy idziemy z Bee w nieznanym mi kierunku. – Jak długo?

– Znalazłam ich ofertę chwilę po przyjeździe do Nowego Jorku – odpowiada, chowając dłonie w rękawy bluzy. – Na początku pracowałam trochę jako kelnerka, ale to nie na moje nerwy.

– Czemu?

– Akurat kiedy tego najbardziej potrzebowałam, zapominałam języka w buzi. A jak to bywa na drugiej zmianie, klienci lubią sobie pożartować.

– Umknęło mi, że nienawidzisz nieznajomych – rzucam z przekąsem.

– Nienawidzę to za mocne słowo – oznajmia. – Po prostu ich nie lubię.

– Ach, no tak... – Parskam, zerkając na nią z ukosa. – Wybrałaś sobie zatem świetne miasto do nielubienia nieznajomych.

– Wiesz, że nadal ci nie wybaczyłam, a ty tylko sobie dowalasz?

Posyła mi ostrzegawcze spojrzenie, które powinienem wziąć na poważnie. Tamta rozmowa nie wystarczyła, aby jej gniew całkowicie osłabł. Chciałbym, żeby to było takie proste, ale obecna Bee ma niewiele wspólnego z moją dawną pszczółką. Musiałbym jednak skłamać, mówiąc, że nie podoba mi się jej nowa wersja, trochę zadziorna, stanowcza, a przy tym niesamowicie gorąca.

– Lubię igrać z ogniem – mówię, patrząc przed siebie.

Mimo że jest już stosunkowo późno, bo zegarek pokazuje dziesiątą w nocy, dźwięki dobiegające z ulicy w ogóle na to nie wskazują. Do tego na każdym kroku buchają mi w twarz neony restauracji, klubów lub różnych reklam, przez co wydaje się jaśniej, niż jest naprawdę.

– Spalę cię na wiór, jeśli dalej będziesz mnie irytował – odgraża się, grzebiąc w torebce.

– Chciałbym to zobaczyć.

– A ja chciałabym, żebyś padł przede mną na kolana i błagał o wybaczenie. – Przewraca oczami, po czym mlaska, kiedy nie może znaleźć tego, czego szuka. – Jak widzisz, nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy.

– Myślałem, że chcesz, abym klęczał przed tobą z innego powodu.

– A jaki miałby być ten inny powód?

Wzruszam ramionami, chociaż i tak tego nie widzi, bo niemal wściubia nos do torebki.

– Wiedziałam, że je wzięłam – oznajmia w końcu triumfalnie, wyciągając klucze.

Macha mi nimi przed twarzą, po czym kiwa głową na wielki znak z nazwą jakieś cukierni. Szybko łączę fakty i obserwuję, jak otwiera drzwi. W środku jest ciemno i widzę tylko delikatny zarys stolików. Dalej dobiega jednak do nas cichy dźwięk piosenki We Found Love, a po podłodze sączy się światło z drugiego pomieszczenia.

– Sekunda – rzuca Bee, po czym rusza w tamtym kierunku.

Kiedy uchyla drzwi, do mojego nosa dociera słodki aromat świeżych wypieków. Mam szczerą nadzieję, że poszła załatwić nam jakieś ciasto, bo jeśli nie, to chyba się popłaczę. Znowu ujawnia się moja słabość do dobrego jedzenia, a jeszcze nawet niczego nie spróbowałem. No cóż... jestem tylko człowiekiem.

Let me love you [WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz