Rozdział VIII

48 3 1
                                    

Jestem pośrodku wielkiego lasu. Związana do drzewa, które jest przeogromne. Mam pewność, że gdybym tylko mogła obrócić głowę w prawo lub lewo, nadal widziałabym korę. Potem słyszę dźwięki. Na początku szum wiatru, poruszanych liści. Jesień to według mnie przepiękna pora roku, ale nie teraz. Wszystko w zasięgu mojego wzroku jest szare, ponure. Pozbawione życia. Potem słyszę trzask łamanej gałęzi. Jakiś ptak zerwał się z drzewa, mam wrażenie, że słyszę łopotanie skrzydeł. Do moich uszu dochodzą przytłumione ludzkie głosy. Na początku myślę, że są w mojej głowie, ale potem uświadamiam sobie, że nie jestem jedyną osobą, która jest przywiązana do tego drzewa. Następnie słyszę krzyk. Nie wiem, czy mój, czy tej drugiej osoby. Lub osób.

Zamykam oczy. Na powrót tracę, to odzyskuję przytomność. Czuję czyjąś obecność i otulający mnie zapach ziół. Moje ciało wiotczeje, kiedy zostaję odwiązana od drzewa. Wpadam w czyjeś ramiona, po chwili leżę na ziemi, tors mam przygwożdżony cudzymi dłońmi do zimnej gleby. Nie jestem w stanie rozróżnić kształtów przede mną, powieki mam ciężkie, głosy (i krzyki) składają się w jeden szum. Nagle ktoś siłą rozwiera moje mocno zaciśnięte szczęki i wlewa do gardła ziołowy płyn, który wręcz parzy mój przełyk.

Powrót do rzeczywistości mnie szokuje. Łapię gwałtownie powietrze, otwieram szeroko oczy i próbuję się wyrwać, ale nadal jestem przytrzymywana na ziemi.

- Oddychaj - mówi ktoś i wtedy zwracam uwagę na człowieka po mojej lewej stronie. Trzyma mnie mocno, ale mówi powoli, wyraźnie, jest opanowany. - Oddychaj spokojnie.

- Gardło może cię trochę boleć, ale zaraz minie, obiecuję - dodaje człowiek po mojej prawej. Nie znam go, boję się. Wygląda przyjaźnie, ale nic poza nim tutaj takie nie jest. Chcę się wyrwać, zaczynam krzyczeć. Szarpię się przez długi czas, ale w końcu opadam z sił. Człowiek po mojej lewej nagle odwraca ode mnie głowę i zwraca się do kogoś przez swoje lewę ramię.

- Puśćcie chłopaka. Młodej nic nie jest, więc na nim możemy przeprowadzić to samo. Niczego nie będzie pamiętać.

- Powinien pamiętać. Powinien stać się jednym z nas. Albo zginąć. - odparł głos, którego właściciel jest dla mnie niewidoczny.

- Co ty pieprzysz, Heesung? - człowiek po mojej lewej nagle się podnosi, tym samym likwidując nacisk na moje ramiona, ale i tak czuję, że nie mam wystarczająco siły, by się podnieść.

Człowiek po mojej prawej nadal mi się przypatruje. Kłótnia zaczyna nabierać tempa, ale on nie reaguje. Podnosi się dopiero wtedy, gdy słychać głuchy dźwięk, jakby ktoś upadł na ziemię. Znika z mojego pola widzenia, rozlegają się pojedyncze krzyki, ktoś próbuje komuś przemówić do rozsądku, mówi, żeby nie wszczynać bójki. Na chwilę następuje cisza. Zyskuję wystarczająco siły, aby podeprzeć się na łokciach i nieco rozejrzeć.

Scena przede mną jest dosyć dramatyczna: dwóch młodych mężczyzn dyszy, jakby przed chwilą walczyli na ringu bokserskim. Jednym z nich jest mężczyzna, który podniósł się ode mnie jako pierwszy i przytrzymywany jest przez tego drugiego. Po drugiej stronie stoi drugi osobnik, z jego oczu wyziera coś, co sprawia, że skręca mi żołądek. On jest przytrzymywany aż przez dwie osoby.

Zaczynają się uspokajać, jeden z tych, który mnie pilnował, mówi coś o pokojowym rozwiązaniu, tamci się kłócą. Przyglądam się im. Jeden z tych, którzy przytrzymywali tego mężczyznę, który, jak się okazuje, miał na imię Heesung, wygląda całkiem znajomo. Wtedy uderza we mnie świadomość, że to sen. Ja śnię. To koszmar. To kolejny koszmar, który zawsze kończył się bardzo szybko, a teraz pokazuje mi się w całej okazałości.

Jeden z facetów, który przytrzymuje tego całego Heesunga, to Sunghoon.

Próbuję się odezwać, podnieść z ziemi, ale moje ośmioletnie ciało zdaje się złączone z glebą; zdaję sobie sprawę, że moja starsza świadomość jest tylko widzem tego wydarzenia, że nie mogę nic zrobić.

Twoja Krew | Park SunghoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz