XXXVIII

91 6 3
                                    

Czarodziej wyszedłszy z komnaty Amareny, szwendał się bez celu po cytadeli prawie jak niewidoczny cień; widoczny jedynie przez sekundę i to kątem oka. Zatrzymawszy się pod Białym Drzewem na Placu Wodotrysku, powoli przysiadł sobie na bruku, wlepiając mętne, niebieskie oczy w horyzont.

Był bezsilny. Nic nie mógł zrobić z pogarszającym się zdrowiem Amareny. Mimo, że zrobiłby wszystko (jeśli "wszystko" oznaczało przywrócenie Sarumana do życia) nie było to fizycznie możliwe.

Czarodziej splótł dłonie ze sobą, o które oparł czoło i przymknął oczy, w których wezbrały się łzy. Co mógłby począć? Nic. Był bezsilny.

Jego mała Amarenka. Dziewczynka, która cieszyła się pięknie na sam jego widok, która wręczała mu bukiety polnych kwiatów i opowiadała swoje marzenia. To Gandalf był osobą, która zauważała jej najmniejszą fizyczną zmianę. Widział jak dorastała, jak dziecięcą buźkę zastąpiła twarz dorosłej, pięknej kobiety. Widział jej łzy smutku, radości. Znał barwę jej głosu i myślenia. Wiedział o jej problemach, marzeniach i smykałkach. Wiedział, gdzie leżało jej ulubione na całym świecie miejsce oraz gdzie zmierzały myśli przez całe jej życie.

Nie wiedział jednak, że Saruman zgotował jej piekło, brocząc jej niewinne dłonie krwią i przestępstwem.

Saruman zaczął jej życie, tak samo jak to życie skończy.

*

W niewielkim salonie w cytadeli ogień w kamiennym kominku zatrzaskał wesoło, chociaż nic nie było bardziej wesołe od radosnych rozmów niziołków. Hobbici w towarzystwie Gimliego rozsiedli się wygodnie na fotelach oraz na obitej w skórę kanapie, gdy do pokoju wszedł Aragorn prowadzący pod ramieniem Amarenę, Legolas oraz Gandalf, tym razem bez kapelusza, ale za to z nieodgadnionym wyrazem twarzy i z poszarzałymi tęczówkami.

Kobieta usiadła na kanapie z niemałą ulgą, bowiem zrobiło jej się niedobrze, a przed oczyma zatańczyły mroczki. Aragorn stanął za kanapą, ręce splótł na ramionach, zaś Gandalf, przystanął w ciszy przed kominkiem, tępo wpatrując się w ogień. Jedynie Legolas przysiadł przy niej i pozwolił, aby oparła się o niego ramieniem, widząc, że przyjaciółka nie czuła się dobrze.

- Zwołałeś nas Gandalfie! I oto jesteśmy. Cała dziewiątka. - stwierdził Gimli z energią i radością. Czarodziej zerknął na Drużynę i opuścił wzrok, wzdychając. Wówczas zapanowała cisza jak makiem zasiał. Wszystkie oczy utkwione zostały w postaci lekko przygarbionego i przygnębionego Gandalfa.

- Spotkaliśmy się... - zaczął powoli, przenosząc swój wzrok na Amarenę, co jedynie pogorszyło sprawę. Czarodziej przymknął powieki i cmoknął, kręcąc z zrezygnowaniem głową.

Merry spojrzał z pytaniem na Pippina, a ten z przymarszczonym czołem zerknął na Sama. Frodo zaś nieprzerwanie spoglądał na Białego Czarodzieja jak na zagadkę.

Jednak Legolas spojrzawszy się na czarodzieja, powoli domyślił się wszystkiego. Dreszcz wstrząsnął jego ciałem, gdy powoli spojrzał na Amarenę. Jej szafirowe oczy tak bardzo zmętniały; rdzawobrązowe włosy utraciły swój kolor i połysk, a jej dłonie stały się chude i kruche.

- Amareno... - wydusił z siebie, sięgając po jej chłodną rękę.

- Co się stało? Co się dzieję? - zapytał Merry powstając.

Oczy Drużyny utkwione zostały w Amarenie, która mimo łez w oczach, uśmiechnęła się pokrzepiająco i czule.

- Umieram. - oznajmiła cicho.

W tamtym momencie wszystko ustało, oddechy, trzaskanie w kominku, wiatr dmący w mury. Nastała cisza, gdy doszło do nich znaczenie jej słów.

- Nie... - Gimli pokręcił głową, stając jednocześnie na równe nogi, aby uklęknąć przed Amareną i dotknąć jej ręki. - To nie możliwe. - szepnął, a w jego oczach rozbłysły łzy i niedowierzenie. - Gandalfie... - Gandalf jednak nie odpowiedział, był świadkiem jak rozpacz powoli przejmuje władze nad drużyną.

Na Zielonym Polu [Władca Pierścieni]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz