PROLOG: poznaj mnie o północy

7 0 0
                                    

Gdzieś hen daleko

Pod gwiazdy spojrzeniemSzedł wielki król Edo Pan świata całego

Idąc wolno nad wyrwą skalistą
Mruczał cicho: śpij maleństwo


Jeśli jakieś rzeczy miały mieć w życiu znaczenie, to były to miłość i pogoda.

Na całe szczęście obie zapowiadały się dobrze.

Było całkiem ciepło, choć bez upałów. Brukowane uliczki oddychały z ulgą po skwarze dnia poprzedniego, taplając się w przyjemnym blasku księżyca. Nie było zimno na tyle, by Brad drżał w koszuli z krótkim rękawem, nic nie zapowiadało również letniej burzy, która w sekundę potrafiła zmoczyć człowieka do suchej nitki. Lato w tym roku było iście gorące i suche. Starzy ludzie zapewne powiedzieliby szereg anegdotek na ten temat, ale on nie zaprzątał sobie głowy absolutnie żadną z nich.

Było tuż przed północą, gdy przemierzał brukowane uliczki Miggystone. Jego krok był przyspieszony, podobnie jak oddech, a wzrok szaleńczo rozbiegany. W dłoni kurczowo ściskał malutki zwitek papieru, na którym widniały zgrabne litery, napisane damską dłonią.

Dłonią Miny, to jasne.

Nieobecnym wzrokiem wypatrywał linii lasu, do której nieuchronnie się zbliżał. Tak naprawdę jednak, oczy jego wyobraźni wciąż śledziły linie jej smukłej talii i bioder, zakrytych charakterystyczną fioletową koronką. Widział jej płaski brzuch który nęcił kusząc pod gorsetem i jej piękne, duże piersi wyeksponowane w taki sposób, by przyciągały wzrok każdego mężczyzny. Dłonie paliły go na samą myśl. Gdy przymykał oczy, odnosił wrażenie, że czuje pod palcami ich miękką, delikatną strukturę.

Przekraczając próg lasu, obracał się dookoła siebie jak wariat. Jego oczy usilnie wypatrywały bladej, kobiecej sylwetki skąpanej we fiolecie. Dookoła zrywał się wiatr, a ptaki podrywały się do lotu, słysząc jego głośne stąpanie. Dopiero teraz na jego ciele wystąpiła gęsia skórka, chociaż ciężko mu było określić, czy był to wynik niezrozumiałego stresu czy raczej rozgrzewającego podniecenia.

Słyszał wiele historii o tym, że w las tuż przy Miggystone nie należy się zbyt daleko zapuszczać. Drzewa mamiły ludzkie umysły, a strzygi leśne płatały figle dla ludzkiego wzroku sprawiając, że gdy człowiek zbłądził, nie potrafił odnaleźć drogi powrotnej. Do tego miejsca jednak przychodził już kilka razy. Droga była prosta jak drut i znał ją na pamięć. Nigdy nie widział tu nawet skromnego szaraczka, nie wspominając o groźnym wilku czy niedźwiedziu.

W końcu ją ujrzał. Siedziała na dużym, płaskim kamieniu, z jednym kolanem pod brodą. Ubrana była w fioletowy, lejący się jedwab, który zdawał się wręcz iskrzyć z daleka. Jej srebrzyste blond włosy kaskadą odznaczały się na materiale. Na twarzy wciąż miała tą samą plecioną, czarno-fioletową maskę, w której widział ją na ostatnim nocnym pokazie.

Jego krok znów zrobił się nerwowy. Ponownie obejrzał się dookoła, choć próżno było oczekiwać świadków w środku dziczy. Gdy podszedł bliżej, miał wrażenie że słodka woń kwiatów nęci go i wabi, a jej blada skóra błyszczy się w smugach księżyca, który przedzierał się przez korony drzew.

Mina uniosła swoją drobną twarzyczkę i spojrzała mu prosto w oczy. Miała łagodne spojrzenie łani, drobny nosek i kształtne, różowe usta, które wprost krzyczały, by je pocałować, jakby tylko do tego były stworzone.

Więc natychmiast to zrobił. Swoje dłonie ułożył na jej delikatnych policzkach i wpił się jej mocno w usta, jednocześnie zaciągając się jej cudownym zapachem. W głowie wybuchła mu plątanina barw i kolorów. Nie pamiętał by kiedykolwiek ktoś wprawił go w taki stan. O tym śnił całej poprzedniej nocy, gdy tylko rozstali się po jej pokazie.

Upadek KrólaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz