Złamana obietnica z dziecięcą łatwością otwiera czeluści samego piekła.
Edgar wiele razy śnił o ogniu.
Śnił o pradawnej magii, która podpala go jak zapałkę i żywcem trawi na stosie. Czuł jej wibracje i gorąc całym sobą, a gdy zrywał się w środku nocy z koszmaru, w nozdrzach wciąż czuł zapach dymu.
Tym razem jednak gdy z krzykiem wyrwał się ze snu, dym był prawdziwy. Do jego komnaty kaszląc wpadło dwóch Gwardzistów, usta i nos zasłaniając sobie rękawem szkarłatnych płaszczy. Jego oczy natychmiast zaszły łzami od duszącego, gryzącego dymu, który zdawał się wypełniać każdą wolną przestrzeń.
- Musimy wychodzić – wykasłał jeden z nich, łapiąc Edgara za ramię i wręcz siłą wyciągając z łóżka.
Edgar narzucił na siebie najbliżej leżący płaszcz i wybiegł za nimi ze swojej komnaty. Czuł się jak w jednym ze swoich koszmarów, jakby uciekał przed ogniem, który chce go pożreć żywcem.
Do głowy mu nie przychodziło jakim cudem cały budynek zdążył stanąć niemalże doszczętnie w płomieniach, a on absolutnie tego nie usłyszał. Dlaczego wcześniej nikt po niego nie przyszedł? Gdyby nie kilka starannie rozegranych spraw i fakt, że tych dwóch przygnało do niego na złamanie karku, już dawno smażyłby się na swoim łożu jak kurczak pieczony na rożnie.
Czasami zapominał, że od niedawna mieszkał w rezydencji zupełnie sam. Cisza, która zapadła w tym domu była błoga, choć brak rozkapryszonych dzieci jego brata bywał czasem problematyczny. W sytuacjach takich jak ta przykładowo.
Dzieci Richarda. Czyżby smarkacz Cole zebrał się na odwagę i postanowił po niego wrócić? To było możliwe.
Podróż przez las trwała długo, zanim dotarli do kanionu. Dopiero ta część była wolna od dymu i szalejącego wszędzie ognia, choć ciemna smuga przysłaniała niebo nad koronami drzew. Wszyscy coraz tłumniej tłoczyli się przy kanionie, a jedynie osoby, których moce związane były z wodą i wiatrem próbowały jakoś ogarnąć szalejące płomienie jego rezydencji.
Edgar nienawidził sytuacji w których nie wiedział co się dzieje. To on był tu od tego, żeby zawsze być o krok przed wszystkimi, a nie na odwrót.
Nad kanionem panowała złowroga cisza. W oddali jeszcze długo słychać było skwierczenie ognia, a gryząca woń dymu co jakiś czas zawiewała w ich stronę. Po kilku godzinach jednak zrobiło się cicho. Edgara bolała już głowa i denerwowało go, że siedział tu w samej koszuli nocnej, nawet jeśli wszyscy inni wyglądali podobnie. Co chwilę ktoś go zaczepiał pytając co się dzieje i czy są bezpieczni, a on miał ochotę ich ściąć tylko i wyłącznie dlatego, bo śmiali się odezwać. Miał tego dość.
W końcu grupa, która okiełznała ogień przybyła nad kanion. Edgar natychmiast ruszył ku nim. Wyglądali na zupełnie wyczerpanych, ale on miał to w głębokim poważaniu.
- Wszystko już ugaszone? Co się wydarzyło do jasnej cholery? – Wysyczał poddenerwowany. Emocje aż z niego kipiały od siedzenia w miejscu, w przeciwieństwie do wycieńczonych Gwardzistów.
- Opanowaliśmy ogień – odpowiedział Drago, który najprawdopodobniej nadzorował całą akcję. Jako jedyny wyglądał, jakby przed chwilą wstał wypoczęty z łoża. – Podpalono twoją rezydencję Kanclerzu oraz plac ćwiczebny w Akademii, ale jej główny budynek i akademiki też w końcu zajęły się ogniem. Ewakuowaliśmy Grono Pedagogiczne. No i zaczęło płonąć również kilka miejsc Inicjacji, stara szopa i... budynek w lesie.
Edgar zmrużył wściekle brwi. Wiedział o jaki budynek chodziło i to sprawiło, że przez moment dotarło do niego nieme przerażenie. Chwilę potem jednak się opanował. To mógł być czysty przypadek. Ten smarkacz nie mógł wiedzieć o tym miejscu.
CZYTASZ
Upadek Króla
FantastikNikt nie zdaje sobie sprawy, że żyje jedynie na kartonowej scenie, dopóki przypadkowo nie wpadnie za kulisy. A świat za kulisami jest wielki i groźny. Miggystone jest niewielkim miasteczkiem, nieodzownie podzielonym na pół. Wokół miasta utkana jest...