17. ścigani

0 0 0
                                    

Oko za oko, aż świat oślepnie.


Odnalezienie się w tym chaosie stanowiło istne wariactwo. Wszystko dookoła płonęło, na wierzy zegarowej przy ratuszu właśnie siedział potężny smok, zrzucając dachówki na biegających w popłochu ludzi. Cal patrzyła się na jego ciemne łuski, które iskrzyły się onyksem i purpurą w porannym słońcu. Bestia ryczała potężnie, choć jeszcze nie pluła ogniem.

Drystan i Cal właśnie wpatrywali się w siebie w wąskiej uliczce, mając konflikt interesów. Cal chciała jak najszybciej dostać się do swojego domu, w którym była Dorothy, a Drys chciał odnaleźć Kaia.

- W takim razie rozdzielmy się - wyrzuciła z siebie zdenerwowana Cal, ale Drys z jakiegoś powodu nie chciał nawet o tym słuchać.

- Okej, zróbmy tak. Odprowadzę teraz szybko ciebie, a potem wracam po Kaia.

Cal miała ochotę warknąć, że sama sobie poradzi, ale dla świętego spokoju zgodziła się. To nie był najlepszy moment na kłótnie, a nie powinna narzekać, jeśli chciał zadbać o jej bezpieczeństwo.

Z powodu ciągłego skradania się i omijania miejsc w których trwały walki, dotarcie do posiadłości zajęło znacznie dłużej niż się tego spodziewali. Gdy dotarli do posiadłości Charlotte, Cal zauważyła połamane drzewa, otwartą na oścież bramkę oraz drzwi frontowe. Natychmiast ogarnął ją niepokój. Nie czekając na Drysa, natychmiast pobiegła do środka.

Jedyne co zdążyła zarejestrować w środku to porozwalane meble i wybite okno. Ktoś chodził po zdemolowanym salonie, ale zanim zarejestrowała w ogóle kto taki, coś szarpnęło ją mocno do tyłu i wciągnęło w najbliższe krzaki. Ręką na jej ustach i sztylet na szyi sprawił, że zastygła w bezruchu.

Między gałązkami widziała, jak dwie wysokie sylwetki wybiegają na ganek, oglądając się dookoła. Byli to mężczyźni z osobliwymi szablami o czerwonych rękojeściach. Na sobie mieli czarny ubiór i szarą kamizelkę, która błyszczała się w słońcu. Materiał kojarzył jej się z płaszczami Niemego Bractwa, choć to przypominało raczej sam napierśnik.

- Ktoś jeszcze tu mieszkał? – spytał jeden z nich.

- Tamta kobieta mówiła, że tylko ona. Jesteś pewny, że ktoś tu wbiegł?

- Jestem prawie święcie przekonany... - mruknął, rozglądając się dookoła. Gdy już jeden z mężczyzn zbliżał się w ich stronę, czuła jak bardziej przyciskała się do czyiś pleców, a nacisk sztyletu robił się coraz lżejszy.

Trzecia osoba nagle weszła na podwórko. Cal zauważyła, że mężczyzna ubrany był prawie jak dwaj poprzedni, z tym że ten posiadał również siwe spodnie i dodatkowe szersze naramienniki, na których błyszczały kolorowe naszywki, coś jak odznaczenia. Jego pomarszczoną, surową twarz znaczyły równie liczne blizny. Mimo, że wyglądał na starego, Cal wewnętrznie truchlała widząc jego groźne spojrzenie.

- Ten dom już czysty? – Spytał szorstkim, władczym tonem.

Dwaj pozostali natychmiast porzucili ogród i zasalutowali.

- Czysty.

- W takim razie brać się za następny, ruszać się, nie mamy całego cholernego dnia! To jakieś zapyziałe Miggystone, czy całe pierdolone Gotthard, że potrzebujecie cholernej doby, żeby wszystkich wybić?!

Gdy mężczyźni zniknęli, zarówno sztylet jak i dłoń odsunęły się od niej, a Cal wypadła z krzaków jak oparzona, przewracając się natychmiast na plecy, żeby mieć przeciwnika przed oczami. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła znajomą twarz w bezemocjonalnym wyrazie. To był Gavriel.

Upadek KrólaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz