Obecność twa pani, jest obietnicą raju.
Dojście do siebie zajęło dla Cal dobre dwa dni. Przez ten czas prawie nie rozmawiała z Dorothy, ale spędzały razem wspólnie wszystkie posiłki i sprawdzały nawzajem swoje zdrowie. Wcześniej, późnej nocy udało im się również pochować Charlotte przy jej rodzicach. Dorothy podała do wiadomości, że ciotka zmarła nagle na serce, ale zadbała o to, by nikt nie był świadkiem pogrzebu. Mimo wszystko do końca chciały zostawić w pamięci mieszkańców wizerunek, który sama po sobie pozostawiła.
Z drugiej strony nawet nie miały pomysłu jak miałyby wytłumaczyć wygląd ciała Charlotte.
Cal długo zastanawiała się nad słowami Gavriela. Ostatni przyjaciel jaki przychodził jej na myśl, to Lane. Nie miała pojęcia jak miałaby niby wyjaśnić mu co tym razem ją trapi, choć warto było chyba mu wyjaśnić jej ucieczkę z jego ostatniego balu. Mimo, że Ethel jej wtedy nie widział, cała służba była świadkiem, jak w popłochu wybiegała z jego pałacu.
Wiedziała też od Dorothy, że baron Lane już jej szukał.
Miała dziwne wrażenie, że będzie się przed nim gęsto tłumaczyć. Tylko co właściwie mu powiedzieć?
Późnym popołudniem ubrała się w granatową suknię. Musiała w końcu się do niego wybrać. Nawet jeśli nie wiedziała jaką bajeczkę mu sprzedać, chciała dowiedzieć się czy nie zna może kogoś o nazwisku McThorwell albo Reid. Mimo, że wciąż była zła na Kaia, że tak po prostu ją zostawił, potrzebowała teraz któregokolwiek z nich. Byli jedynymi osobami jakie znała, a które posiadały informacje o całym tym teatrzyku. Wystarczyło, że Cal nie mogła spać przez informację Key o tym, że Jeźdźcy popadają w obłęd jeśli nic nie robią ze swoją mocą.
Ostateczną opcją był powrót do lasu w poszukiwaniu Key, choć niezbyt jej odpowiadał. Ale cóż, trudno. Najwyżej ponownie zamknie ją w piwnicy. Jeśli raz z niej wyszła, zrobi to ponownie.
Cal poinformowała ciotkę że wychodzi, po czym przekroczyła próg domu. Natychmiast uderzyło ją duszne powietrze. Gdy tylko wypadła na ulicę, zmarszczyła brwi. Dookoła panował specyficzny, słodko-duszący zapach. Wszystkie lampy i płoty ozdobione były kwiatami i lampionami.
Cholerne święto plonów. Przez ostatnie eskapady całkowicie straciła poczucie czasu. Teraz przynajmniej rozumiała, dlaczego Dorothy nie miała najmniejszej ochoty nigdzie dzisiaj wychodzić. Wszędzie dookoła chodzili odświętnie ubrani, szczęśliwi ludzie, kiwając jej uprzejmie głowami. Dookoła było pełno kwiatów, mieszkańcy chodzili z bukietami, wiankami, albo pojedynczymi roślinami przyczepionymi do ubrań. Wieczorem w mieście zawsze odbywał się festyn i pokazy, tam też najpewniej wszyscy już zmierzali.
Czując się coraz paskudniej, dotarła w końcu do posiadłości Lane'a. Niestety brama do jego posiadłości była zamknięta, co oznaczało najpewniej, że nie było go w domu. Cóż, w sumie było święto, nawet się nie dziwiła.
Kręciła się jeszcze trochę dookoła, wyglądając pewnie jak niskiej klasy złodziej, gdy w sukience wspinała się na ogrodzenie, mając jakąś głupią nadzieję, że Lane po prostu się ukrywa z płotem.
W końcu ktoś musiał zwrócić na to uwagę.
- Hej! Przepraszam! Hej, ty!
Cal odwróciła się z ręką na sercu. Miała wrażenie, że ostatnio był w stanie przestraszyć ją nawet własny cień.
Ku niej szybkim krokiem właśnie zmierzał młody mężczyzna ze Straży Miejskiej. Gdy otrzepywała sukienkę z liści i pyłków kwiatów, uświadomiła sobie że to Shade Torres. Cal aż parsknęła. Jakież ona miała szczęście do tego, że zawsze spotykała akurat jego.
CZYTASZ
Upadek Króla
FantasyNikt nie zdaje sobie sprawy, że żyje jedynie na kartonowej scenie, dopóki przypadkowo nie wpadnie za kulisy. A świat za kulisami jest wielki i groźny. Miggystone jest niewielkim miasteczkiem, nieodzownie podzielonym na pół. Wokół miasta utkana jest...