Rozdział 1 część 3

32 3 1
                                    


Biegła przed siebie, co tchu w piersi, próbując przypomnieć sobie drogę, którą jechali do karczmy. Nie znała miasta, ani nie miała pojęcia, gdzie znajduje się posterunek straży miejskiej, ale w okolicy ratusza musieli kręcić się jacyś strażnicy. A przynajmniej taką miała nadzieję, gnając brukowaną, zacienioną uliczką w bliżej nieznanym kierunku. Czuła chłód nocy na policzkach i odsłoniętych ramionach, który z każdym mocniejszym podmuchem wiatru powodował gęsią skórkę.

Zatrzymała się dopiero na rynku. Po przebiegnięciu całej trasy nogi zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa i z trudem łapała oddech, który boleśnie wpadał przez wyschnięte gardło, jednak dotarła do celu. Pozostawało już tylko znaleźć posterunek straży i zgłosić, że została porwana.
Oparła plecy o ścianę jednej z kamienic, odgarniając włosy przyklejone do spoconego czoła i rozejrzała się po budynkach naprzeciwko. Ratusz znajdował się na samym środku rynku, ładnie rozjaśnionym światłem z pobliskich latarni, a pomimo późnej pory, gdzieniegdzie przechodziły jeszcze pojedyncze osoby. Bardzo ucieszył ją ten fakt, ponieważ mogła zapytać o drogę, zamiast marnować czas na poszukiwania – i tak też uczyniła.

Jak się okazało, posterunek mieścił się po drugiej stronie dziedzińca i był to nieduży, staro wyglądający budynek, obrośnięty bluszczem. Nie wyróżniał się szczególnie spośród sąsiadujących mu kamienic, więc znalezienie go na własną rękę mogło przysporzyć trochę trudu.

Leria weszła po kilkustopniowych, kamiennych schodkach i przez chwilę stała pod drzwiami, nie wiedząc co zrobić, aż w końcu odważyła się zapukać. Kiedy uniosła dłoń do kołatki, te otworzyły się gwałtownie na oścież i ze środka wyszedł starszawy mężczyzna z siwymi wąsami, prawie na nią wpadając.

– Och, przepraszam najmocniej – powiedział pospiesznie, po czym odsunął się, wpuszczając zdezorientowaną dziewczynę do środka. – Strażnik nie jest dziś w sosie – dodał ciszej, po czym odchrząknął i odszedł, zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć. Rzuciła mu jeszcze przelotne spojrzenie, a następnie wzięła głęboki oddech, aby dodać sobie otuchy i ruszyła w głąb posterunku.

Przy jednym z dwóch biurek stojących pośrodku niewielkiego, niemalże pustego pomieszczenia, siedział dość młody strażnik w brązowym mundurze. Z nietęgą miną przeglądał zawartość wysuniętej szuflady. Kiedy zauważył Lerię, spojrzał na nią jak od niechcenia i westchnął przeciągle, zupełnie nie kryjąc swojego niezadowolenia.

– W jakiej sprawie? – zapytał leniwym tonem.

– Proszę mi pomóc, zostałam porwana – powiedziała, a mężczyzna otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

– Proszę sobie nie żartować, porwanie to poważna sprawa. – Zmarszczył brwi, lustrując ją uważnie z góry na dół. Leria miała nadzieję, że strażnik nie potrzebował siniaków czy innych ran jako dowodów, by uznać jej słowa za wiarygodne, bo inaczej była zgubiona.

– Ależ ja nie żartuję, naprawdę! Mieszkam w małej wiosce na północy, ale parę dni temu nieznajomy mężczyzna uśpił mnie i zabrał stamtąd wbrew mojej woli! Proszę mi pomóc, muszę wrócić do domu!

Strażnik nagle wstał i wyszedł przed biurko.

– I gdzie ten mężczyzna teraz jest?

– Nie wiem. Uciekłam, kiedy zatrzymaliśmy się w karczmie na nocleg. Możliwe, że już mnie szuka...

W tym samym momencie drzwi budynku otworzyły się gwałtownie, a na progu stanął Siroth. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, a kiedy jego wzrok spoczął na Lerii, zmrużył oczy, na co ona odruchowo cofnęła się o krok.

Kroniki Tarionu: Dziedziczka OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz