Rozdział 2 część 1

13 1 0
                                    

Dwa miesiące później


Nadszedł ostatni miesiąc lata. Leniwe promienie słońca przedzierały się pomiędzy koronami drzew, rzucając gładkie cienie liści na jasnozielonej trawie. Niebieskie i białe płatki kwiatów wirowały w powietrzu, niesione przez wiatr wraz z zapachem lasu, a chłodne podmuchy przyjemnie muskały nagrzaną skórę.

Leria odgarnęła z twarzy zawieruszony kosmyk włosów, po raz kolejny wodząc wzrokiem po polanie, ale bez względu na to, ile razy to robiła, nie mogła sobie niczego przypomnieć.
Niedługo po przybyciu do pałacu miała sen. Dziwny i przerażająco realistyczny sen, w którym widziała małą dziewczynkę stojącą wśród kwiatów niezapominajek oraz nieznanego mężczyznę, trzymającego ją za rękę. W następnej chwili całe jego ciało trawił ogień, a zatrważające krzyki agonii roznosiły się po okolicy. Nie pamiętała szczegółów. Nie wiedziała nawet, czy był to jedynie wytwór jej wyobraźni, czy może jakieś zapomniane wspomnienie z dzieciństwa.

Niebieska polana znajdowała się niedaleko za miastem, w lesie położonym na zachód od murów stolicy. Podobno Luthiene bardzo lubiła to miejsce i często zabierała córkę na wycieczkę, aby na łonie natury odpocząć od obowiązków królowej. Ciotka Elena twierdziła, że zawsze zabierała ze sobą przynajmniej jednego zaufanego strażnika, więc takie wydarzenie z pewnością nie miało nigdy miejsca i zapewniała, że to tylko koszmar. Jednak Leria nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to nie był tylko koszmar. Nie widziała twarzy żadnej z postaci, ale z jakiegoś powodu doskonale wiedziała, że dziewczynka to nikt inny, jak ona sprzed lat. Czuła, że to ona i że w przeszłości zrobiła coś na tyle strasznego, żeby własna rodzina chciała się jej pozbyć.

Opuściła spojrzenie na skromny bukiet niezapominajek, który trzymała w rękach.

Chciałabym znać prawdę, pomyślała, cicho wzdychając.

Z przemyśleń wyrwał ją dźwięk łamanego drewna. Nieopodal pod drzewami stał Siroth, oparty plecami o pień i z niesamowitym znudzeniem wymalowanym na twarzy, dłubał sztyletem w kawałku gałęzi. Nie patrzył na nią, ale miała pewność, że cały czas czuwa nad jej bezpieczeństwem.

Po przyjeździe do stolicy Leria dowiedziała się, że porywacz to tak naprawdę królewski najemnik, który miał za zadanie odnaleźć zaginioną przed trzynastoma laty księżniczkę i dostarczyć ją na dwór. Dowiedziała się również przy okazji, iż najemnik mógł poinformować ją o wszystkim w trakcie podróży, lecz zwyczajnie mu się nie chciało – co sam później przyznał.

Nie miała pojęcia, czym zasłużyła sobie na taką niechęć z jego strony, ale żywiła głębokie nadzieje, że po dotarciu do celu ich drogi rozejdą się na dobre. Niestety ku jej ogromnemu rozczarowaniu już pierwszego dnia Siroth został mianowany osobistym strażnikiem księżniczki i każde opuszczenie murów pałacu oznaczało konieczność przebywania w jego towarzystwie. Dlatego Leria szybko zrezygnowała ze zwiedzania miasta i całe dnie spędzała w komnacie, ucząc się wszystkiego, co powinna była umieć, jako szlachetnie urodzona panna, a z każdym dniem samotność doskwierała jej coraz mocniej. Czuła się przytłoczona nową rzeczywistością, która zwaliła się na nią jak grom z jasnego nieba i zaniepokojona swoją przyszłością, już od dawna zaplanowaną przez kogoś innego. Żałowała, że nie mogła zmienić tego, kim była.

– Wasza wysokość, powinniśmy wracać. Już późno.

Nie zauważyła, kiedy Siroth pojawił się tuż obok niej i patrzył na nią z góry z wyciągniętą ręką, aby pomóc jej wstać z trawy.

– Mówiłam ci, żebyś nazywał mnie po imieniu, kiedy jesteśmy sami – przypomniała, po czym podała mu dłoń i wstała, otrzepując sukienkę.

– Strażnikowi nie wypada.

Kroniki Tarionu: Dziedziczka OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz