Rozdział 10 ~ cytryna, białe kwiaty i kłamstwa

19 2 0
                                    

Vivien

Milczał. A ja byłam zagubiona. O co mu do jasnej cholery chodziło?! W czym odpowiednia? Czy on myśli, że umiem czytać w myślach? Jeśli tak, to jest w ogromnym błędzie. Nie jestem jasnowidzem, a tym bardziej jakimś super bohaterem z komiksu.

-Zapomnij - wziął łyk napoju

-Jesteś popierdolony - stwierdziłam, nie zważając na słowa

Nie odezwał się. Tylko dalej popijał gorącą czekoladę. Chyba oboje jesteśmy popierdoleni. Znów zapadła cisza. Było tylko słychać kroplę deszczu obijające się o szybę. Na zewnątrz było zimno jak na wczesną jesień. Szary dzień w szarej historii szarych ludzi. Pijaliśmy napój, nie patrząc na siebie, a ja nabrałam ochoty by krzyczeć. Nie potrafię tego zmienić, czasem mam wrażenie, że to jakieś cholerne fatum. Odstawiłam pusty kubek na szafkę nocną. Wpadłam na idiotyczny pomysł. Utwierdza mnie w tym, że nie jestem lepsza od Jamesa Evansa.

-Jest tu gdzieś bar z karaoke? - zerknęłam na Jamesa, który nagle się ożywił

-Tak, w sumie niedaleko, a co? - odłożył swój kubek obok mojego

-Mam ochotę pokrzyczeć, a tą energie mogę również zamienić w śpiew, więc pokażesz mi ten bar? A może idziesz ze mną? - stukałam placami w kolano i usilnie unikałam jego wzroku

IDIOTKA - krzyczał głos w mojej głowie, ale postanowiłam go zignorować, raz w życiu chciałam iść inną ścieżką, tą, którą musiałam sobie sama wydeptać

Miałam w głowie tatę z którym często urządzaliśmy sobie karaoke w domu. Wiedziałam też, że nie spodobało bym mu się gdybym od razu kogoś skreśliła, mimo tego, że nie przypadł mi do gustu. Bo on zawsze próbował i dawał ludziom drugie szansy.

-Wiesz co... idę z tobą, chodź - wstał z łóżka i wyciągnął dłoń w moją stronę

Dopiero teraz zauważyłam sygnet na jego palcu, któremu towarzyszyło jeszcze kilka innych pierścionków. Sygnet był srebrny, a na środku była wytłoczona mała stokrotka. Była już starta, co sugerowało, że pierścień miał już swoje lata.

-Nie możemy wyjść frontowymi drzwiami - ujęłam jego dłoń i wstałam

-To co chcesz zrobić? U mnie też nie możemy wyjść, Seth jest na dole, a nie mam ochoty mu podpadać, gdy prowadzi ważną sprawę, bo wtedy jest... jak tykająca bomba - puściłam jego dłoń, po czym sięgnęłam po jakąś bluzę i włożyłam ją na top

-Zejdziemy po rynnie - wzruszyłam ramionami i otworzyłam okno - przy okazji się przeziębimy, ale co z tego - wyszłam przez okno i zwinnie zeszłam na dół

Podniosłam głowę i zobaczyłam zdziwionego Jamesa. Zaśmiałam się i machnęłam ręką by też zszedł. Naciągnęłam kaptur na głowę i patrzyłam jak schodzi powoli po rynnie.

-Ciekawe doznanie - zeskoczył i również założył kaptur

-Wyglądałeś jak niedoświadczony kot - zaśmiałam się - a teraz prowadź - uśmiechnęłam się uroczo

-Najpierw mnie obrażasz, a potem uśmiechasz się uroczo ? - podniósł brew - a poza tym jestem doświadczony i to jeszcze jak - parsknął śmiechem

-Taka jest już nasza relacja, czyż nie? A poza tym czy porównanie cię do kota to nie była bardziej komplement? - wyszczerzyłam się ignorując jego dwuznaczną wypowiedź

-Możesz mieć rację stokrotko - zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę w stronę ulicy

Chyba nie zdawał sobie sprawy jak mnie nazwał, ale dziś mi to nie przeszkadzało. A poza tym nie chciałam zwracać jego uwagi na ten zwrot, bo... z bólem serca stwierdzam, że jest uroczy. Szliśmy, a raczej biegliśmy, w stronę mi nieznaną. Chwilę później staliśmy przed klimatycznym barem, z którego dobiegała muzyka. Był drewniany, a przed nim stało kilka stolików, nad którymi były powieszone lampki. Jednak nikt nie siedział na zewnątrz, co było oczywiste, bo lało jak z cebra. A jednak, ta pogoda nadawała budynkowi jeszcze większy klimat. Przed wejściem był mały ganek z zadaszeniem, na którym stała para mężczyzn palących skręty. Zerknęłam na Jamesa, a ten z uśmiechem pociągnął mnie w stronę wejścia. Weszliśmy do drewnianego baru i zdjęliśmy kaptury.

Igrając z WoklistąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz