ROZDZIAŁ 5.2

58 7 3
                                    

Układałam w swojej głowie plan co tak właściwie powiedzieć, żeby nie wyszła z tego niezręczna sytuacja. Byłam jednak mistrzynią, jeśli chodziło o zagadywanie ludzi. Być może nie było w moim towarzystwie niekomfortowej ciszy, za to jednak wiele razy mówiłam rzeczy, które były tak absolutnie głupie, że potem się ich wstydziłam. Albo randomowo zaczynałam specyficzne tematy. Przy bliskich mi osobach to nie miało znaczenia, słowa bez żadnego zawahania opuszczały moje usta. Z innymi ludźmi było jednak nieco inaczej.

— Hej, możemy pogadać?

Grayson Evans chował właśnie książki do swojej szafki i byłam absolutnie pewna, że nie miał zamiaru kierować się na szkolną stołówkę.

— Wiesz co — spojrzał gdzieś za moje ramię. — Nie za bardzo mam teraz czas.

Nie wyglądał tak, jakby był zdziwiony moją obecnością ani nawet pytaniem. Na mojej twarzy pojawił się lekki grymas.

— Jasne, rozumiem.

— Coś się stało?

Uważnie badał moją twarz. Wydawał się naprawdę zainteresowany moją odpowiedzią. Zupełnie tak, jakby moje samopoczucie naprawdę go obchodziło.

— Jest w porządku — kiwnęłam głową. — Po prostu ostatnio zauważyłam, że jesteś jakiś nieobecny. Wszystko okej?

Starałam się zabrzmieć pewnie i wpleść do tego zdania idealną dawkę zmartwienia. Niezbyt dużą, choć wyczuwalną. Grayson chyba tak jak ja nie lubił, gdy ktoś przesadnie interesował się jego samopoczuciem. Czuł się niekomfortowo z poświęcaną uwagą jego problemom.

Chłopak jednak nie odpowiedział na moje pytanie. Przechylił tylko głowę w bok, wpatrując się we mnie uważnie.

— Dawno nie rozmawialiśmy. Chcesz zjeść ze mną lunch? — próbowałam dalej.

— Nie jestem głupi, Wright — uniósł brwi.— Viv u ciebie była?

Zacisnęłam usta. Miał mnie.

— Martwi się o ciebie — powiedziałam szczerze.

Parsknął pod nosem.

— Wcale nie musi. Wszystko jest okej.

— Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać?

— Dobrze wiemy, że gdyby nie Vivienne, teraz w ogóle byśmy nie rozmawiali.

I tak, to był właśnie moment w którym zdałam sobie sprawę, że miał rację. I chyba to mnie zabolało. Bo nie musiałam dostrzegać smutku we wszystkich osobach, które znałam. Nie musiałam starać się im pomóc. Mimo wszystko lubiłam Graysona. Bardzo mu współczułam, choć nie chodziło nawet o to. Poczułam, że to było niesprawiedliwe, że najpierw bezceremonialnie wparowałam z buciorami w jego życie, a potem totalnie przestałam z nim rozmawiać. Miałam masę swoich problemów, jednak patrząc na to z perspektywy czasu, to nie było  usprawiedliwieniem. Przynajmniej tak czułam.

— Nie mów tak. Sama miałam gorszy okres, przepraszam, jeśli poczułeś się przeze mnie zepchnięty na bok. Jeśli potrzebowałeś pomocy, a mnie nie było, naprawdę mi przykro.

— Nie jesteś psychologiem. Nie możesz wszystkim pomoc.

— Mogę spróbować.

Uśmiechnął się szczerze. Dosłownie spojrzał na mnie z taką delikatnością w oczach, że nawet mnie to urzekło.

— To urocze ale naprawdę, radzę sobie.

— Jeśli tak mówisz — wzruszyłam ramionami. — Ale serio jestem, gdybyś potrzebował. Nawet o trzeciej w nocy. Wiem, że brzmi to banalnie ale mówię poważnie. Możesz pisać, dzwonić, cokolwiek. Nie chce żebyś odebrał to tak, że interesuje się tobą tylko kiedy ktoś mnie o to poprosi.

🍀ACCEPT YOURSELF 🍀 | II Część Trylogii Clover |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz