Rozdział 2

442 12 88
                                    


Wokół mnie było pełno jego ochroniarzy, ale ja nie byłem głupi.
-Oho chyba Tony Monet dostanie za swoje.

-Oho chyba Ray Adams dostanie wpierdol - odpyskowałem słysząc za sobą... Klaskanie?!

-Bardzo dobrze, że tak ochoczo chcesz komuś wpierdolić. Pozwól, że ci pomogę stary, dobra?

O KURWA! Chyba nigdy się tak nie cieszyłem słysząc głos Lucasa. BOŻE CO ON TU... A NO TAK... VINCENT...

CZY ONI WSZYSCY TU SĄ?! O KURWA JAKIE TO POJEBANE I NIEBEZPIECZNE... CZEMU ONI TO... CO DO CHUJA...

Tak jak myślałem w następnej chwili do pokoju weszli Zay, Nate, Nick, David, Matt, Chris, Nathan, Shane, Dylan, Will i Vincent.

-No proszę, proszę. Całą ekipa przyszła odwiedzić naszego delikwenta. - zaśmiał się gorzko Ray.

Przyjebałem mu z pięści i już się nie odezwał. Jaka cipa, ha! Złamał bym go małym paluszkiem.

Nim się obejrzałam każdy z ochroniarzy leżał nieruchomo na podłodze. Moja ekipa trzymała w dłoniach pistolety. Kocham ich...

Spojrzałem w stronę Lucasa. Kwinął głową tak jak Vince i Will. Czyli miałem wolną rękę? Zajebiście.

Szepnąłem do Raya:
-Szach Mat, Adams. Twój koniec jest tak przewidywalny. Więc powtórzę jeszcze raz. Wygrywam. Ja zawsze wygrywam. Nie ważne co, nie ważne jak. Przegrana nie wchodzi w grę. Wygrywam. A ty przegrywasz. To koniec... Szkoda, że nie dokończyliśmy naszego wyzwania, ale mi tam wystarczy jedno rozgromienie cię, a teraz drugie. Fajnie. Więc żegnam przegrywie...

I strzał... Ale nie z mojego pistoletu tylko z pistoletu jakiegoś człowieka, który stał za ścianą. Po chwili już leżał powalony kulą od Zaya, który leniwe nacisnął spust u broni i przekręcił ją w dłoniach. Cały Zayden...

Poczułem mocne pieczenie w plecach. Kurwa... Ale to nie ważne. Tym razem ja strzeliłem Rayowi w głowę, a on upadł z hukiem na posadzkę. SZACH MAT KURWAAAAA!!!

No i zajebiście. Nie dusiłem się krwią, nie zdychałem z udusznia. Więc w sumie dzień jak co dzień.

Jednak nie do końca stanąłem tak, że byłem teraz na przeciwko ochroniarza, który mnie postrzelił. Ale szpetna morda...

Moje szczęście nie trwało długo. Zza rogu wyłonił się jeszcze jeden typ i strzelił mnie tym razem w klatkę piersiową. W serce. Tam gdzie moja mama, moja ekipa, moje rodzeństwo...

Wkurwiłem się niemiłosiernie.
-Masz przejebane, więc lepiej spierdalaj.

Gościu posłuchał mojej rady jednak za późno. Chwilę potem już strzelałem w jego czaszkę i zdeptałem mu twarz. Śmieć.

Podbiegł do mnie Shane, Luke i Will i zaczęli analizować mój stan. Jedno powiem byłem rozjebany fizycznie, ale psychicznie nie zbyt. Kocham adrenalinę...

Cała ekipa podeszła i wszyscy stwierdziliśmy, że już czas jechać do szpitala. Ale jeszcze jedna rzecz. Telefon...

Wziąłem telefon z podłogi i powiedziałem do kamery:
-Pozdrawiam was, widzimy się w piekle. Także ten jazda z kurwami, prawda? - krzyknąłem do chłopaków z mojej ekipy.
-OCZYWIŚCIE! - okrzyknęli chórem.

Wyłączyłem nagrywanie, a telefon schowałem do kieszeni spodni. O kurwa, ale będę wspominał. Ruchanie, szarpanie. Zajebiście wręcz można by rzec.

Miałem jechać jednym autem z Willem, Shane'm, Vincentem i Lucasem. Usiadłem pomiędzy Lucasem, a Shane'm i oparłem głowę o ramię Luke'a. Od ogarnął mnie ramieniem i szepnął:
-Wszystko dobrze, zaraz będziesz w szpitalu i dostaniesz coś przeciwbólowego. Będzie dobrze, będziemy z tobą. Dobrze?

Kiwnąłem głową i przymknąłem powieki. Myślałem, dużo myślałem.

Mama... Kiedy mój czas? Kiedy on nadejdzie? Ja chcę już być z nią...

Jechaliśmy, a bracia i mój przyjaciel zadawali mi kilka pytań. Odpowiadałem krótko. Nawet nie wiem kiedy, ale usnąłem i obudziłem się w sali szpitalnej...






---------------------------------------------------------

Hejkaa! Wlatuje drugi rozdział, tak na szybko i krótszy, bo chciałam, żebyście wiedzieli co się stanie. Tak na spontanie. Zaraz się zabieram za kolejny rozdział. Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy! 💸💋

(555 słów ♥️)


Tony Monet. Droga do wygranej (2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz