Rozdział 6

59 3 1
                                    

Pov. Viviana

Co tu się przed chwilą stało. Dlaczego ta kobieta nazwała mnie nazwiskiem Denvera. Coś tu się zdecydowanie dzieje, a on nie chce mi nic powiedzieć.

Zbliżałam się do domu chłopaka z torbami w rękach, gdy ten nagle z niego wybiegł zmierzając prosto na mnie. Nagle ustał patrząc mi prosto w oczy.

-Gdzieś ty była?-zapytał.

-Na zakupach nie widać?-odpowiedziałam podnosząc zakupy, które miałam w rękach.

-Dlaczego nie powiedziałaś, że gdzieś idziesz?-spytał łapiąc mnie za ramiona.

-Nie muszę ci się spowiadać z tego co mam zamiar robić, ja u ciebie mieszkam, a nie się ukrywam i nie dotykaj mnie- powiedziałam wyrywając swoje ręce z jego objęć.

-Będziesz mi mówić gdzie się wybierasz i po co rozumiesz?-stwierdził ostro.

-Nie, bo to moje życie i ja o nim decyduję, a nie muszę to mieszkać równie dobrze mogę wrócić do Walencji i tam studiować, ale wolę robić to tutaj, więc daj mi spokój nie będę ci się teraz tutaj tłumaczyć-odpowiedziałam.

Ten już nic nie mówił. Haa zgasiłam gościa. Coś mi mówi, że on nie chce był wracała do Hiszpanii. Tylko nie wiem czemu.

Po wejściu do domu od razu udałam się do swojego pokoju. Rozpakowałam wszystkie rzeczy do szafek i się przebrałam. Nałożyła wsumie podobne ciuchy do tych Denvera. Tylko te były z działu damskiego i nie miały nic wyszyte. Zeszłam na dół, przeszłam do przedpokoju mijając przy tym salon, w którym siedział Denver. Ten to nie potrafi rozstać się z tą kanapą. Nałożyłam białe nike iż umówiłam się z Nadine i Fabianem na kawę. Nagle złapało mnie poczucie winy, więc postanowiłam powiadomić chłopaka o moim wyjściu.

-Denver!! Wychodzę, wrócę wieczorem!!- krzyknęłam do chłopaka.

On nic nie odpowiedział i dalej siedział w salonie przeglądając telefon. Miły. Nie czekając wyszłam i skierowałam się w stronę centrum miasta. Było to około 6km. Pewnie zastanawiacie się czemu nie wezmę taksówki. Nie lubię nimi jeździć. Zdecydowanie preferuję spacerki albo jazdy rowerem,a że roweru nie miałam to musiałam wybrać to pierwsze.

Spacer to sama przyjemność. Wszędzie dookoła była masa zieleni i drzew. Szłam około godziny gdy zaszłam w końcu na miejsce. Była to mała kawiarnia prowadzona przez Lilith. Dziewczyna miała 21 lat, a miała własny mini biznes i narzeczonego. Życie, które każda z nas by chciała mieć. Ona i Dalton już długo myślą nad dziećmi, a są jeszcze tacy młodzi. Chłopak jest w wieku Denvera i pracuję w korporacji. Jest tam szefem. Lilith i Dalton naprawde się kochają i widać to na kilometr. Chciałabym przeżyć równie piękną miłość co oni.

Na miejscu czekali na mnie już Nadine i Fabian. Dziewczyna przeglądała coś w telefonie, a Hayes łapczywie jadł kawałek ciasta. Wiecznie nienajedzony. Podeszłam do nich, a ci od razu na mnie spojrzeli.

-Boże Vivi, ty żyjesz. Opowiadaj jak sobie radzisz-powiedziała przytulając mnie.

-Wy zacznijcie-stwierdziłam.

-Mnie wyciągnęli strażacy i teraz mieszkam u Arlo i wsumie to tyle jakoś żyję, chcesz ciasto?-podstawił mi ciasto pod nos.

-Nie dziękuję-odpowiedziałam.

-Mnie tak samo strażacy, gdy mnie wyciągnęli mówiłam im, że jeszcze ty jesteś w mieszkaniu, a oni odpowiedzieli, że ty już zostałaś wyciągnięta i siedzisz w karetce. Poszłam tam, a ty siedziałaś na kolanach Rosevelta, więc się tłumacz-powiedziała patrząc mi prosto w oczy.

Black RoseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz