Rozdział 6

33 3 0
                                    


     Draco Malfoy obudził się tego ranka z widocznym grymasem, który odzwierciedlał jego pochmurny nastrój. Zdawało się, że z każdym ruchem, który wykonywał, jego złość tylko narastała. Wstał z łóżka, przeciągając się leniwie, ale nawet ten pozorny gest komfortu nie był w stanie rozproszyć chmur, które nad nim zawisły.

     W nocy zrobił coś, co sprawiło, że jego kwasowy charakter osiągnął nowy poziom. Hermiona Granger, ta, którą uważał za Szlame, zdecydowanie nie była osobą, z którą chciałby spędzić cenny czas, zwłaszcza o późnej porze. Jednak ta noc była inna.

     Tej nocy coś się w nim zmieniło. Nawet sam przed sobą nie chciał przyznać, że ma coś wspólnego z tą nieczystą wiedźmą, a jednak coś było i teraz niestety myśl ta nie dawała mu spokoju. Że też do trenowania go, Czarny Pan wyznaczył akurat Bellatrix. Myśl o tym, jak głupio postąpił proponując jej rozmowę ciążyła Draconowi w sposób, którego nie był w stanie zignorować.

     Młody Ślizgon zdecydowanie nie czuł się gotów, by w pełni zmierzyć się z własnymi myślami. Jego mina była mieszaniną złości, zdumienia i nieśmiałej ciekawości, a cała ta sytuacja sprawiła, że zaczął zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę czuje wobec Hermiony Granger. Obrzydzenie? Pogardę? Litość? 

     Skrzywił się, gdy nieco zbyt mocno zacisnął krawat. Litość, też coś. Żałość, tak to najpewniej jedyne akceptowalne uczucie, jakie mógł czuć w stosunku do wiedźmy. 

     Zdecydowanie potrzebował odegnać te głupie myśli i jakoś poprawić sobie humor. Tylko która tym razem? Pansy? Nie jej zdecydowanie miał ostatnio dość. Elladora? Chyba znów jest coś między nią i Zabinim. Millicenta — zdecydowanie.

     Nie było ważne, że był zaledwie ranek. Skoro miał podły humor, a Millicenta umiała takie problemy rozwiązywać ustami i nie za pomocą pokrzepiających słów bynajmniej, to równie dobrze jego niedziela mogła zacząć się końcem w jej przełyku. 

🐍🐍🐍


     Jakieś dwadzieścia minut później warknął głucho, gdy dzięki mocnemu szarpnięciu za włosy dziewczyny i wepchnięciu pewnej części jego ciała jeszcze głębiej w jej gardło w końcu udało mu się pozbyć odrobiny napięcia. 

     Millicenta podniosła się z klęczek i ani myśląc o poprawieniu spódnicy, przełknęła i uśmiechnęła się do niego w sposób, który jej zapewne wydawał się uroczy. 

     Malfoy miał jednak na nią zupełnie inne patrzenie. Dla niego, potargana, z rozmazanym tuszem i tym chorym uwielbieniem w oczach wyglądała po prostu jak tania dziwka. Dziwka którą sam ją uczynił. 

     Czasami szczerze nienawidził się za to, co jej robił. Pansy przynajmniej na nic nie liczyła. Elladora zaś... Z nią historia była jeszcze inna, ale Millicenta zawsze robiła sobie tę głupią nadzieję... Dlatego czasami nie cierpiał tej cząstki siebie, która kazała mu brać nie bacząc na nic. Chwile te były jednak krótkie, zaledwie ułamki sekund. W końcu był Malfoyem. Nie mógł pozwolić sobie na jakąkolwiek wzgardę własną osobą, nie on. 

     Poprawił więc spodnie i jednym wprawnym ruchem zapiął rozporek. 

     — Nie dostanę nic w zamian? — Zatrzepotała rzęsami, a gest ten wywołał u Malfoya wstrząs obrzydzenia. 

     — Nie. — Odparł jedynie i wyszedł z kantorka, zupełnie nie bacząc na to, czy ktokolwiek go zauważy. 

     Nagle poczuł silną potrzebę umycia wszystkiego, czego dotknęła. Miał poprawić sobie humor, a zamiast tego jedynie jeszcze bardziej się upodlił.  Wspomnienie tego, co działo się zaledwie kilka minut temu skutecznie pozbawiło go apetytu. Dlatego też, zamiast udać się na śniadanie, pospiesznie skierował swe kroki do łazienki prefektów i tam właśnie przez następną godzinę szorstką gąbką skrobał z siebie dłonie, język i zęby Millicenty.

The Kiss CurseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz