Rozdział 4

55 10 3
                                    

Te kilka dni, podczas których James leżał i spał lub prowadził z nami krótkie rozmowy były zarazem najszczęśliwszymi jak i najgorszymi w moim życiu. Mój chłopiec był tutaj, obok. Oboje tutaj byliśmy. Żywi. A jednak kiedy rozmawiał z Syriuszem i był taki beztroski czułem, jakby mnie tutaj nie było. Za to kiedy ja z nim rozmawiałem czułem, jakby to go tu nie było. Jakby nie chciał być obok. Moje puste serce wypełniło się łzami, nieprzyjemnie piekąc i powoli niszcząc je od środka. Czułem, jakby moje ciało w każdym możliwym momencie mogło pęknąć wzdłuż rozcięć na mojej skórze i rozpaść się na kawałki. A jeszcze niedawno po cichu, gdy wszystkie gwiazdy spały, marzyłem by móc po raz ostatni poczuć na ustach smak jego ust. Może gdybym ich teraz spróbował, moje serce by nie wytrzymało i wreszcie pękło, oddając się w pełni swojemu zabójcy?

Przechodziłem obok pokoju Pottera, kiedy usłyszałem dobiegające z niego odgłosy nerwowego szeptu.

— Tak, wiem, ale ty nie rozumiesz. On mnie wtedy pocałował, bez pozwolenia. Nawet go nie znałem.

— Nie pamiętasz nic z ostatnich miesięcy? Nie pamiętasz, jak się poznaliście? I jak cię... — Mój brat urwał w połowie zdania.

— Co mnie?

— Nie pamiętasz nic?

— Pamiętam wszystko, Syri, ale jestem pewien, że nigdy wcześniej nie spotkałem Regulusa. — Westchnął. — Ten pocałunek... Cholera, był naprawdę przyjemny, ale zarazem... natrętny. Nie pocałunek, Regulus. Nie lubię ludzi, którzy biorą co chcą i kiedy chcą bez pozwolenia. Nie mogę znowu na to pozwolić, przecież wiesz.

Na co pozwolić? Miałem totalny mętlik w głowie. Nie usłyszałem już nic ciekawego, więc postanowiłem się przejść. Ubrałem prędko buty i poszedłem. Gdzie? Nie wiem.

Jak się okazało, nogi zaniosły mnie do obrzeży miasta. Podobało mi się tutaj. Wszędzie rosły drzewa, a za nimi można było dostrzec ukryte ogrody. Wszystkie były piękne, ale jeden szczególnie przyciągał do siebie moją uwagę. Jeden, na środku, był pełen róż.

Nigdy bym się do tego nie przyznał, ale byłem romantykiem. Kochałem róże i gdyby mi je ktoś podarował - pokochałbym go na zawsze. To nie było jednak konieczne, miałem już kogoś do kochania. Niemojego Jamesa, niemojego chłopca, niemojego Apollo, ale za to moją jedyną miłość. Przy każdej myśli o nim wszystkie jego imiona traciły znaczenie. *Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą, pod inną nazwą równie by pachniało; tak i James bez nazwy Jamesa przecież by całą swą wartość zatrzymał.

Myślałem o nim. O jego uśmiechu, spojrzeniu, zachowaniu. Był ostatnio trochę dziwny. Nie lubił albo nawet nienawidził mnie, jednak zawsze robił to, o co prosiłem. Jakby nie mógł odmówić. Może ten eliksir coś z nim zrobił?

Odrzuciłem te myśli. Położyłem się na ławce, podziwiając girlandy z pędów róż, które wisiały nade mną. A wszystkie róże były białe. Chciałem dotknąć jednej z nich, najpiękniejszej, ale nie mogłem jej dosięgnąć. Nie podporządkowała się mi. Podniosłem się, nachyliłem w jej stronę. Pachniała wiśniami, cynamonem i czekoladą. Mimowolnie przypominała mi ona chłopca, który uważa mnie za bezuczuciowego natręta. Dlaczego musiałem wszystkich od siebie odtrącać? Czułem, jakbym nigdzie nie pasował, ale czy naprawdę tak było? Czy to los się mną bawił, a może to zależało jedynie ode mnie?

Chciałem pozwolić łzom płynąć po moich policzkach, ale dość miałem rozpaczy. Już kiedyś straciłem życie, dlatego jeszcze bardziej ceniłem teraźniejsze. Dostałem szansę, której nie mogłem zmarnować. Życie jest cudowne. Zrozumiałem to dopiero po śmierci. Jak dobrze było znowu czuć chłodny powiew wiatru, który przynosił ze sobą ukojenie, móc stąpać boso po trawie i czuć, jak powietrze wypełnia płuca.

Ponownie się położyłem i spróbowałem dosięgnąć róży, która nie była, nie jest i nigdy nie będzie moja. Nie mogłem więc jej rozkazywać. Tym razem się podporządkowała, złapałem ją. Dostrzegłem, że róże wcale nie były białe. Mieniły się tęczą, to moje oczy były blade. Ta, którą trzymałem, była czerwona. Nie pachniała wcale Jamesem, a zwykłym dla siebie, słodkim aromatem.

Nie mogłem niczego mieć na własność. Ani kwiatu, ani chłopaka. Byli wolni. Zdałem sobie sprawę, że nie mogę chcieć go zdobyć, muszę pozwolić mu dopuścić siebie do niego, nie odtrącać, tak jak wcześniej różę. Nie pamiętał mnie, ale to może nawet lepiej. Będę mógł z czystymi intencjami i sumieniem rozkochać go w sobie, tym prawdziwym. A jeśli by się nie udało, zawsze mógł zostać moim najpiękniejszym wspomnieniem, a nie takim, na myśl o którym serce głucho rozpacza. Chciałem mu pokazać, że się dla mnie liczy on, nie jego ciało, nie jego usta (choć coraz bardziej pragnąłem mieć je zaraz obok swoich).

Wstałem i pozwoliłem znowu ponieść się nogom w nieznanym sobie kierunku. Po chwili namysłu wróciłem się, chcąc zerwać różę, ale moja ręka zamarła tuż przed szarpnięciem. Nie mogłem jej odebrać życia, bo nie należała do mnie. Odsunąłem dłoń od łodygi i zamiast tego pogładziłem jej płatki.

Nagle poczułem pragnienie podzielenia się z kimś moimi myślami, ale tak naprawdę nie miałem nikogo takiego. Od razu odrzuciłem kandydaturę Syriusza, nie chcąc stawiać go w tej sytuacji między bratem a przyjacielem. Nie miałem nikogo innego. Rozważałem setną opcję w głowie, gdy pomyślałem o Pandorze. Może była dziwna, ale zawsze dla mnie miła. Pomogła mi już raz.

Nie musiałem szukać jej długo. Zjawiła się między drzewami otaczającymi ogród zaraz po tym, jak o niej pomyślałem. Ta dziewczyna-wróżka naprawdę była magiczna.

***

Spędziłem z nią całą resztę dnia. Śmialiśmy się, jakbyśmy znali się od lat. Pandora była naprawdę w porządku i była jedyną osobą na tym świecie, którą mógłbym nazwać przyjaciółką. Wysłuchała mnie, moich wszystkich rozmyślań o Jamesie, oprócz jedego, o którym jej nie powiedziałem, a które z niewiadomych przyczyn ciągle mnie trapiło. Niestety zachodził już zmrok, a my oboje mieliśmy swoje obowiązki w swoich, całkiem innych światach. Kiedy blondynka chciała już odlecieć, złapałem ją za rękę.

— Zajmę ci jeszcze chwilę. Muszę cię o coś zapytać. Po tym eliksirze James stał się... dziwny.

— Jest nadal trochę zimny? — zapytała, przechylając głowę w bok. Bardzo lubiłem jej dziecięcą ciekawość świata. Podchodziła do każdego tematu z największym zainteresowaniem, jakie kiedykolwiek widziałem. To sprawiało, że czułem się dla kogoś ważny.

— Co? Nie. Wszystko w porządku z jego ciałem, a przynajmniej tak myślę. Chodzi o to, że... — Zaciąłem się, próbując znaleźć odpowiednie słowa. — Mówi, że mnie nie lubi, ale zawsze robi wszystko, o co go poproszę.

Po usłyszeniu moich słów wyglądała na zmyśloną. Trwaliśmy przez kilka minut w ciszy, kiedy dziewczyna odezwała się:

— Musiał cię naprawdę bardzo kochać. — Nie rozumiałem.

— Możesz jaśniej?

— Bo widzisz, kiedy oddajesz życie dla tego, kogo bardzo kochasz i myślisz o nim przy śmierci to zgadasz się pozostać jego. — Te słowa momentalnie mnie otrzeźwiły i całe wcześniejsze zmęczenie długim dniem minęło.

— Myślisz, że on utopił się dla mnie? I dlatego musi robić wszystko, co powiem? — Nie potrzebowałem odpowiedzi. Już wszystko rozumiałem. — Można to jakoś naprawić? Chciałbym, żeby James mógł wybrać, czy chce ze mną być czy nie. Nie mogę mieć go dla siebie. On nie jest rzeczą.

— Możesz go od tego uwolnić tylko nożem, mój ulubiony trupicielu.

— Jak? Jak mogę to naprawić?

— Nożem w gardło, nie da się inaczej. On sam ci się oddał, rozumiesz? Taką więź może rozłączyć tylko zziębnięcie któregoś z was.

No to mam problem.

* „Romeo i Julia” - Szekspir

The dead rarely cry ➳ Jegulus (Trilogy vol. 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz