Rozdział 5

18 3 0
                                    

Wracając do domu myślałem o tym, co powiedziała mi Pandora. On oddał mi swoje życie, całego siebie. I teraz musi przez to cierpieć, wykonywać moje polecenia. Obiecałem samemu sobie, że nigdy więcej nie pozwolę sobie na wypowiedzenie jakiegokolwiek rozkazu w jego stronę. Chciałem zdobyć jego serce po raz kolejny, a nie przywłaszczyć sobie jego ciało. Koniecznie powinienem przeprosić za tamten pocałunek i porozmawiać z nim o tym, co dzisiaj usłyszałem. Przez co przeszedłeś, że to tak tobą wstrząsnęło? Domyślałem się, oczywiście, ale moje domysły tylko potęgowały moją wściekłość.

Była jeszcze jedna kwestia, którą pewnie warto poruszyć. Rodzice Jamesa. Dostaną zawału serca, kiedy zastaną swojego syna żywego. Powinni wrócić dzisiaj wieczorem, a ja nie wiedziałem, co mam im powiedzieć. Dzień dobry, jestem zmartwychwstałym byłym państwa syna, przez którego się zabił i niedawno ożywiłem go pocałunkiem prawdziwej miłości. Odpada. Porwałem państwa syna, więziłem i chciałem wymienić jego życie na własne, a potem go w sobie rozkochałem i sprawiłem, że sam się zabił. Nie. To też raczej odpada.

Kiedy stanąłem w przedsionku, od razu usłyszałem, że rodzice Jamesa musieli już wrócić. Tylko teraz tego nie zepsuj, Regulus. Dzień dob- Cholera. I tak wszystko zapomnę. No to będę musiał improwizować.

Wszedłem po schodach i zatrzymałem rękę tuż nad klamką jego drzwi. Tylko żadnych rozkazów, Reg.

Dzień dobry — powiedziałem, wchodząc do pokoju, a na twarzach obecnych tam osób (to jest: Jamesa, jego rodziców i Syriusza) pojawiło się zdziwienie. — Jestem bratem Syriusza i muszę wam coś wyjaśnić. — Wziąłem głęboki oddech i zacząłem, nim ktokolwiek zdążyłby coś powiedzieć. — Wiem jak to zabrzmi, ale byłem martwy, tak, jak James. Poznaliśmy się już kiedyś, ale on mnie nie pamięta. Dostałem eliksir od pewnej znajomej, o której nie będę wam opowiadał, bo i tak już jest trudno uwierzyć w to, co mówię. Dzięki niemu żyję. Kiedy dowiedziałem się, że James jest martwy, poszedłem do kostnicy i... pocałowałem go. To był jedyny sposób, żeby mógł żyć. Wiem, że źle zrobiłem, ale brakowało mi go. — Po raz pierwszy spojrzałem im w oczy i dostrzegłem szok, ale również i... wdzięczność? Musieli być mocno zdesperowani i stęsknieni, skoro nie oburzyli się, że jakiś obcy chłopak pocałował ich zmarłego syna, a teraz wszedł im do domu i opowiada historię swojego zmartwychwstania. Co mi w ogóle odwaliło żeby wrócić i mówić to wszystko?

— Myślę, że powinniście sobie wyjaśnić to sami. A nam przyda się trochę czasu, by oswoić się z tym, co nam powiedziałeś. — Mama Jamesa uśmiechnęła się do mnie, a ojciec skinął mi głową.

Gdy zostałem w pokoju tylko z Potterem i moim bratem, ciężej było mi dobierać słowa. Ciszę przerwał Syriusz:

— Zostawić was samych?

— Zostań. Proszę — powiedział prędko jeszcze nie mój chłopak. Bał się zostawać ze mną sam na sam, a mnie to nie dziwiło, choć zarazem raniło gorzej, niż jakakolwiek obelga. Musiałem zacząć mówić, zanim totalnie nie spanikowałem.

— Wybacz mi ten pocałunek, ale brakowało mi ciebie. Bardzo. Naprawdę nic nie pamiętasz? — Zaprzeczył. — Nie wiesz, dlaczego umarłeś? — Widziałem, jak posmutniał. — Wybacz. Nie powinienem był tego mówić.

Sam nie odczuwałem smutku ani trwogi przez swoją śmierć, przyjąłem ją w swoje objęcia jak dawną, utęsknioną przyjaciółkę. Ale jak było w jego wypadku, gdy dowiedział się, że naprawdę umarł?

— W porządku. Nie znam cię. Naprawdę. I dlatego nie chciałem, żebyś mnie całował.

— To zrozumiałe, ale mam wrażenie, że to nie do końca tak. Nie jesteś zły, bardziej... smutny. Masz problem z zaufaniem. Ktoś cię skrzywdził? — zapytałem, czując, że znam odpowiedź. Byłem przygotowany na najgorsze, ale cały czas miałem nadzieję, że to nie tak

— Zostałem zgwałcony. — Cholera. — Dwa razy. I kiedy mnie pocałowałeś bez mojej zgody, poczułem się, jakby to znowu miało się wydarzyć. Po prostu nie lubię, gdy ludzie których nie znam są blisko mnie i mnie dotykają. I całują. — Wyznał, przez cały czas unikając kontaktu wzrokowego.

Byłem wściekły. Całe moje ciało, każdy najmniejszy centymetr mojej skóry był wzburzony. Jaki potwór mógłby go skrzywdzić? Nigdy nie rozumiałem dlaczego ludzie kogoś gwałcili. Ale kto byłby w stanie skrzywdzić Jamesa, najcudowniejszą osobę, jaką było dane mi poznać? Tylko prawdziwy potwór, którego gdybym dorwał, wyrwałbym wszystkie kończyny i patrzył, jak krew zmieszana z śluzem opuszcza jego grzeszne ciało, skażone krzywdą mojego chłopca.

— To nie tak, że cię nie lubię albo nie lubię chłopców. Wydajesz się w porządku, ale jesteś dla mnie obcy. Wybacz. Nie pamiętam naszej wspólnej historii, ale jeśli dasz mi czas, możemy stworzyć nową. A ty mi wszystko opowiesz.

Wierz mi, nie byłbyś zadowolony ze wszystkiego, co usłyszysz. Ja sam winiłem się za to, że go porwałem. Gdybym porwał jakakolwiek inną osobę, byłbym w stanie ją zabić z zimną krwią. Albo przynajmniej tak mi się wydawało. Ale nie Jamesa. Był wyjątkowy. Był czysty, tak czysty i bez winy, że nie byłbym w stanie zabrudzić sobie rąk jego krwią. Bogowie, jeśli jacyś istnieją, nigdy by mi tego nie wybaczyli. Ja bym sobie nie wybaczył rozlewu tej niewinnej krwi, której nie zmyłyby ze mnie nawet święte wody zapomnienia. Już zdążyłem zgrzeszyć pod jego adresem, najpierw go porywając, potem całując i, na końcu, rozkazując mu, gdy nie mógł się sprzeciwić. Nic nie mogło wybawić mnie z grzechu. Rozumiałem, że zrobiłem źle. Wreszcie to rozumiałem.

Przerwałem swój wewnętrzny monolog, widząc, że James oczekuje ode mnie odpowiedzi.

— Kto? — zdołałem wydusić z siebie jedynie tyle, bo wiedziałem, że gdybym powiedział coś więcej, rzuciłbym się na coś ze złości. On jednak zrozumiał o co mi chodzi, wystarczyło jedno słowo.

— Ksiądz — odpowiedział poważnie, patrząc na własne ręce, które w rozdrażnieniu skubały rękawek.

Poczułem, jak wściekłość paraliżuje mnie całego. To uczucie jednak uległo na chwilę smutkowi, gdy Potter nagle się rozpłakał. Szybko jednak zaćmiła mnie chęć zemsty i determinacja, by jej dokonać. To właśnie buzująca krew w moim ciele sprawiła, że wybiegłem na zewnątrz zapominając o butach. Biegłem boso, sam nie wiedziałem gdzie. Ale moje poranione stopy wiedziały. Im bliżej celu byłem, tym mniej odczuwałem ból w zabrudzonych ranach. Było na odwrót niż z Jamesem — on, zbliżając się do tego miejsca, musiał czuć się parszywie, za to na mnie wszechogarniająca cisza działała jak środki przeciwbólowe. Lecz nie tym razem. Zawsze lubiłem kościoły za ich piękne zdobienia, gotyckie, strzeliste wieże i mieniące się witraże. Teraz je znienawidziłem. Tak bardzo ich nienawidziłem!

Wbiegłem do środka. Nie było tam nikogo poza starszym mężczyzną spowiadającym się, a więc był i ksiądz. Kiedy wstał, podszedłem do niego.

— Przepraszam pana, ile jest tutaj księży? — zapytałem szeptem. Nie żebym szanował ciszę tego miejsca po tym, co stało się tutaj Jamesowi, ale nie chciałem go zdenerwować.

— Niech Najwyższy ma cię w swojej opiece, dziecko. Jestem tutaj jedynym kapłanem, parafia jest niewielka.

— To komu się spowiadałeś? — zapytałem ostro pretensjonalnym tonem.

— Najwyższemu. Jednak on mi nie może odpuścić winy. — Zamilkł, a ja zacisnąłem dłonie tak, jak planowałem zrobić to na jego szyi. — Ale ty możesz mnie rozliczyć.

— Co?

— Już to kiedyś zrobiłeś. Masz krew na rękach.
Krew tego, kogo kochasz.

Popatrzyłem i w szoku, zapominając o chęci zemsty i rozpierającej mnie dotychczas nienawiści, wybiegłem z kościoła. Nie chciałem go już zabić.  Byłem gorszy niż on. Oboje go skrzywdziliśmy i nienawidziłem za to tego cholernego księdza, ale jeszcze bardziej nienawidziłem siebie. Bo ja go kochałem. Kochałem, ale mimo tego skrzywdziłem.

Z opuszków moich palcy kapała na podłogę szkarłatna krew.

The dead rarely cry ➳ Jegulus (Trilogy vol. 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz