Dni w szpitalu mijały spokojnie. Pobudka, śniadanie, rozmowa z Doktorem, leki, badania i tak dalej. Szybka rutyna która powtarzała się codziennie, jednak powodowała, że czułem się lepiej. Rany na ciele mimo, że szybko się goiły, pozostawiły po sobie duże blizny. Czułem się przez nie paskudnie. Teraz widziałem, że jak zawsze będę patrzeć na moje ciało, wszystko z powrotem mi się przypomni. Mimo wszystko blizny na ciele zawsze można czymś zakryć, jednak nie można tego samego zrobić gdy jest ona na twarzy. Miejsce gdzie kiedyś była rana spowodowana poparzeniem ognia, pozostawiła po sobie różowawą plamę, która ciągnęła się od żuchwy aż po połowę policzka. Pomimo, że nikt o niej nie wspominał, a jak już to same dobre rzeczy, to i tak miałem przez nią największe kompleksy.
Od mojego pierwszego ataku paniki bardzo się zmieniłem. Nie byłem już beztroskim dzieckiem, którym jedynym problemem była rana na kolanie. Teraz na moim sumieniu wisiała śmierć rodziców, która była głównym powodem mojego ciągłego smutku. W moich oczach znikła już ta dawna iskierka radości. Przez to, że obwiniałem się też trochę za ich śmierć, w nocy miewałem koszmary, przez co w większości nie spałem. Może gdy bym nie nalegał na przyjazd do Oscorp to w tedy nic złego by się nie stało.
Nie czułem już szczęścia, ani tego małego dziecka we mnie. Jakby poszedł spać i już nigdy nie miał zamiaru się obudzić. Pomimo tych wszystkich rzeczy, mogę znaleźć małą odskocznię od tych problemów dzięki doktorze Wernomi. Był przemiłym, mądrym i spokojnym mężczyzną. Miał czarne krótkie włosy oraz zawsze nosił mały zarost. Jego okulary chyba nigdy nie były na nosie, zawsze za to zwisały na jego szyi, co jak się tak zastanowić jest nawet zabawne.
Raz nawet żeby mi bardziej poprawić humor to, podczas malowania farbkami, namalował mi na całej szerokości blizny dużego, niebieskiego królika. Może nie był za piękny ale bardzo mi się podobał. Oczywiście nie obyło się bez małej walki, przez co oboje nosiliśmy na twarzach różne odcienie wyblakłych farb, jakoś przez dwa dni. Nawet w tamtej sytuacji stać mnie najwyżej było tylko na mały uśmiech, jednak nie przeszkadzało to doktorowi. Właśnie w tamtym momencie w sekrecie zdradził mi swoje imię. Tak naprawdę nazywał się Luis Werner. Opowiadał mi jak bardzo nie lubi swojego imienia, ale mi jako jedynemu pozwoli tak do siebie mówić.
Z czasem nawet poznałem kilka innych dzieci. Okazało się, że im nie przeszkadzają moje blizny. Bardzo mi w tedy ulżyło i dodało odwagi na te informację. Wszystkie dzieci były przyjazne i z chęcią się ze mną bawiły. Same nawet czasem miewały różne zabliźnienia. Tak naprawdę dzięki tym ludziom a przede wszystkim
Dr. Werner'owi przez krótkie chwile mogłem poczuć, że znów wszystko jest dobrze.***
– Hej Peter – Powiedział nagle Luis wchodząc do mojego pokoju. Spojrzałem na niego z nad książki którą czytałem. Poczekałem aż usiądzie na swoim drewnianym krzesełku, co zawsze robił jak przychodził.
– Dzień dobry Luis – Odpowiedziałem do niego po chwili, gdy odkładałem literaturę na szafkę.
– Jak się czujesz ?
– Dzisiaj dobrze, rany na plecach już nie swędzą i nie mdli mnie dziś. – Powiedziałem jak zawsze zgodnie z prawdą.
– To dobrze, bardzo mnie to cieszy – Odpowiedział z uśmiechem na ustach,
po krótkiej chwili dodał – Musimy porozmawiać Peter.Przyznam, że trochę się spiąłem. Ostatnim razem jak tak sobie gadaliśmy to dowiedziałem się o śmierci moich rodziców. Przełknąłem głośno ślinę.
– Mam dla ciebie dwie ważne wiadomości, więc proszę żebyś się skupił i mnie wysłuchał, dobrze.
Od razu skinąłem głową.
CZYTASZ
"Wszystko jest dobrze"- | IronDad |
Fanfiction- Dlaczego do cholery tu jesteś ?! Poradzę sobie sam jak zawsze. Czemu mnie nie zostawisz?! Czemu to robisz ?! Czemu chcesz mi pomóc?! - zapytał odsłaniają pierwszy raz swoją prawdziwą, zaplakaną twarz. Po krótkim milczeniu odpowiedział - Bo mi na...