4. Jesteś taki przewidywalny!

102 17 57
                                    

Trigger Warning: graficzny język, wulgaryzmy

ROTH'S POV:

Po wylądowaniu odebrałem swoje rzeczy. Ciężki plecak i długą torbę, w której miałem broń. Bycie mafarauci ma te plusy, że możesz przewozić broń. Ile chcesz i dokąd chcesz, a wszystkie służby mogą cię pod tym względem cmoknąć w tyłek. Czego osobiście bym sobie nie życzył.

Skierowałem się do wyjścia, przepychając przez kolorowy tłum.

Na zewnątrz powitał mnie mętny, mokry chłód. Nic nowego w Wattpad Shit'y. Mieście pełnym ambicji, niespełnionych marzeń, gdzie wilkołaki, wampiry, rusałki miały pełne prawa, a policja przemykała chyłkiem, kryjąc się w cieniu. 

Tutaj organizacji mafijnych było więcej niż ludzi w mieście. Kurwy, dziwki, mendy, psychopaci i złodzieje mieli większe prawa niż uczciwy obywatel, a hejt wylewał się wiadrami na każdego, kto spróbował myśleć inaczej. W tym ścieku sztuka orała dnem, a gówno płynęło wierzchem.

Wciągnąłem zapach smogu, benzyny i szamba z lubością.

Byłem, kurwa, w domu.

Sierowałem się do wynajętego przez siebie mieszkania, w dzielnicy gdzie nikt mnie nie będzie szukał. A potem do luksusowych apartamentów oferowanych przez Matkę Chrzestną. Naprawdę były boskie. Czternaste piętro, widok na miasto, dalekie morze, a w środku jak podejrzewałem... kamerki. W takiej ilości, że ktoś albo miał nielichą obsesję, albo mu się wyjątkowo nudziło.

Zamiana wolności na złotą klatkę nigdy mnie nie interesowała.

Pozbierałem kamerki i siadłem w przytulnym kącie z laptopem na kolanach. Po godzinie wiedziałem już wszystko i byłem gotów na odwiedziny. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym wyszedłem. 

Do centrum dotarłem jeszcze przed zmrokiem i dobrze. Przynajmniej nikt nie będzie mnie podejrzewał o włamanie.

Pokój, do którego wszedłem, był mały, ciemny i duszny. Waliło w nim psem oraz perfumami wylewanymi na siebie chyba kubłami. Wyglądało na to, że ktoś chciał zagłuszyć wszędobylski fetor.

Rozejrzałem się za kundlem. Zajrzałem pod stoły, szafy, nie znalazłszy nawet kłaczka. Najgorszy smród był przy łóżku. Podniosłem kołdrę i aż mnie zatkało. 

Jak ostatni debil przylazłem do leża wilkołaka bez broni.

Miałem teraz dwie możliwości. Obie fatalne. Mimo to rozsiadłem się w fotelu w najciemniejszym rogu  i czekałem. Ciemność rosła, pożerając wszystko, rozpychając się w pomieszczeniu zupełnie bezszelestnie. Siedziałem wsłuchany w cichy oddech ścian i brudnych szyb. 

Najpierw poczułem fetor nie do wytrzymania, a dopiero potem usłyszałem lekkie kroki. Szczęk otwieranego zamka i do pomieszczenia wkroczyła drobna osoba o jasnych, długich włosach.

Dzięki podwójnym źrenicom nie musiałem mrużyć oczu kiedy zaświeciła światło spoglądając ze zdziwieniem na mnie i lufę pistoletu z tłumikiem.

– W lufie jest dwanaście srebrnych pocisków. Którymś cię na pewno trafię – oświadczyłem zimno, oblizując usta.

Prawdę powiedziawszy nie miałem srebra, ale żywiłem nadzieję, że sama groźba poskutkuje.

Czarny kuferek, który niunia trzymała w ręce, opadł z łoskotem na ziemię. Smród sierści i strachu wyciskał mózg oczami. Zamrugałem, próbując powstrzymać łzy. Gdybym został kiedykolwiek sam na świecie z taką kobietą, to wolałbym do końca swoich dni walić konia, niż się do niej zbliżyć na odległość mniejszą od wyciągniętej ręki. I nie chodziło o jej wygląd, bo była śliczniutka, tylko o sam smród, jaki roztaczała.

Matka Chrzestna | SZUKA WYDAWCYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz