Rodział 11

1.1K 59 9
                                    

Rozdział 11

Harry był sfrustrowany. Leżał w skrzydle medycznym od tygodnia i nikt nie chciał mu powiedzieć, jak idzie sprawa z odzyskaniem Eli. Irytujące było również to, że mimo wyzdrowienia nie chcieli go wypuścić, ponieważ nie mógł opanować swojej magii. Wyglądało na to, że gdy jego emocje były chwiejne, a raczej był wściekły i czuł chęć zemsty, to jego magia stawała się silniejsza i najwyraźniej bardziej zabójcza.

Wysadził już pięć razy okna i zniszczył kilka krzeseł oraz łóżek, nie mówiąc już o podpalonych kotarach. Doprowadziło to do tego, że siedział tu sam i nikt mu nie chciał powiedzieć co się dzieje. Nie miał żadnych informacji. Nawet wizyty jego przyjaciół były kontrolowane. Miał tego już dość. Chciał znaleźć Eli. Nie obchodziło go, czy dziewczynka ma w sobie magię Voldemorta. Wyglądało na to, że on również ją ma. Nie liczyło się to, że dzięki temu nawiązali nić porozumienia. Najważniejsze było, że się zaprzyjaźnili. Dziewczynka stała się dla niego jak młodsza siostra. Dlatego, jak zawsze, postanowił sam zdobyć odpowiednie informacje.

Poczekał do nocy, upewniając się, że madame Pomfrey śpi w swoich komnatach. Przez te wszystkie lata, gdy musiał spędzić czas w skrzydle medycznym, nauczył się jej harmonogramu. Wiedział, że robi ostatni obchód wśród pacjentów o dwudziestej pierwszej, a później spędza jeszcze dwie godziny w gabinecie uzupełniając dane i porządkując mikstury. Po tym czasie, udawała się do swoich pokojów.

Kiedy usłyszał, jak zamykają się za nią drzwi, przeleżał w łóżku jeszcze godzinę, zanim odsunął kołdrę. Założył kapcie i narzucił na siebie sweter. Wciąż był w piżamie, uznając, że nie ma sensu się ubierać, gdy po całej swej eskapadzie miał zamiar wrócić.

Stał chwilę w miejscu, próbując przyzwyczaić swój wzrok do ciemności. Jego różdżka została zabrana przez McGonagall, by nie popełnił żadnych głupstw, dlatego musiał polegać jedynie na swoim wzroku. Nie chciał ryzykować zapalenia świecy, wiedząc, że któryś z profesorów będzie patrolował szkolne korytarze.

Gdy wymknął się ze skrzydło medycznego, od razu skierował się w stronę lochów. Miał zamiar porozmawiać ze Snapem. Przypuszczał, że mężczyzna nie chce go widzieć, biorąc pod uwagę, że od tamtej rozmowy nie odwiedził go nawet raz, ale miał zamiar wyciągnąć od niego informacje. Musiał wiedzieć, gdzie była Eli. Mistrz eliksirów z pewnością wpadnie w furię, gdy wejdzie do jego prywatnych komnat w środku nocy, ale po tym zrozumie, że mają wspólny cel. Odzyskanie siedmiolatki.

Z nową determinacją, przemierzał korytarze starając się uniknąć wszelkich miejsc, gdzie ciemność zmieniała się w cień. Nie chciał być w najmniejszym stopniu złapany. Tak skupiał się nad tym, by nie zostać odkrytym, że niemal przegapił podniesione głosy dobiegające z jednej z oddalonych sal.

Prawdopodobnie zignorowałby to i udał się w drugą stronę, gdyby nie to, że usłyszał imię Elizabeth. Zagryzając dolną wargę, przesunął się bliżej ściany i zakradł się do lekko uchylonych drzwi spod których wydobywało się nikłe światło.

— Severusie, nie pozwalam ci tego użyć! — powiedziała surowo Mconagall.

— Wciąż nie znaleźliście Elizabeth! — warknął mężczyzna.

— Wiem, ale cały Zakon pracuje nad tym. Na pewno ją odzyskamy — zapewniała go dyrektorka.

— I niby w jakim będzie stanie?! Nie wiadomo, co oni jej robią. Wiemy tylko, że chcą przywrócić Czarnego Pana poprzez pozostałości jego magii. Równie dobrze mogą odsączyć ją z jej magii. Doskonale wiesz, że taki proces powoduje śmierć!

W pokoju rozbrzmiał ogłuszający trzask, gdy coś zostało rozbite. Harry na zewnątrz podskoczył nerwowo, nie mając śmiałości, by zerknąć do środka. Nie wiedział, co się stało, ale głos dyrektorki brzmiał o wiele łagodniej.

Po wojnie [SNARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz