rozdział drugi

18 2 1
                                    

┏━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━┓

ROZDZIAŁ DRUGI

━━━━━━━  ━━━━━━━

I M I Ę     P A C H N Ą C E
P E R F U M A M I

┗━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━┛

         Smętny dźwięk oudu¹⁶, chrzęst kości i szelest materiału, falującego przy każdym kroku, rozbijały się o grube ściany komnaty. Promienie słońca tańczczyły na marmurowej posadzce, tak czystej, że Galija widziała odbicie nie tylko swoje, ale i także surową twarz 'umiy¹⁷.

         — Dobrze, Galijo. Jeszcze raz.

         Zacisnęła mocniej palce na rishrze¹⁸, tak że na jej ciemnej skórze, na knykciach, pojawiły się blade plamki. Zaokrąglone krawędzie wbijały jej się między kości, gdzieś między paliczkami, i zupełnie tak, jakby opuszkami palców dotykała sztywnych strun.

          Dobrze, Galijo. Jeszcze raz.

         Bo przecież wcale nie zagrała tej samej melodii już co najmniej z pięć razy, w c a l e — tę o braterskiej zawiści, pięknej półbogini, matczynym poświęceniu i miłości kłującej, jak ciernie opuncji; ulubioną 'umiy. Zza okna naprzeciwko niej, niebo było tak jasne, że od samego patrzenia, szczypały ją oczy, musiała je przymknąć, najlepiej odwrócić wzrok. Dlaczego wyglądało aż tak przerażająco? Jeszcze bardziej przerażająco niż zwykle, zupełnie tak, jakby świat miał się zaraz skończyć, jakby słońce miało zgasnąć, a jasne zarys na horyzoncie — góry, których nazwy nigdy nie pamiętała, a ludzie mówili, że to góry aż z Manois widać, chociaż ona nie była zbytnio do tego przekonana — wzniosą się, pękną na pół i zsypią im się na głowy.

         Dzień dopiero się zaczynał, a ona chciała z powrotem noc (najlepiej tę sprzed trzech tygodni, kiedy wszystko jeszcze było d o b r z e).

         Chciała rzucić ten głupi oud gdzieś w kąt, wraz z drewnianą rishą, u p r z e j m i e wyprosić 'umiy z komnaty, a potem rzucić się na łóżko, zakopać się pod stertami puchu, jedwabi i szyfonów. Chciała udawać, że dzisiaj w ogóle nie ma, po prostu leżeć, wpatrywać się w sufit i o niczym nie myśleć — albo nie, właśnie, że myśleć, myśleć o różnych rzeczach, myśleć o w s z y s t k i m.

         O czym mogłaby myśleć?

         O Amatullah, która, choć była młodsza od niej o dwa lata, zachowywała się jak na prawdziwą prawie-kobietę przystało (i jak przystało na córkę sułtana, oczywiście). Nie chodziła tam, gdzie nie powinna, zazwyczaj siedziała cicho, ładnie wyglądała, a już na pewno nie latała nie wiadomo gdzie z jakimś łajzą. Po prostu była, a zarazem jej nie było, z resztą tak, jak prawie wszystkie kobiety, które znała (których nie znała, też), i tylko ona była taka… inna, że nawet własna 'umiy wolała chwalić Amatullah niż ją (z resztą każdy wolał chwalić Amatullah — to dlatego, że ponoć lepiej grała na oudzie, miała takie ładne, jasne włosy, lśniące jak złoto (a ona sama zwykłe, ciemnobrązowe, po ojcu i 'umiy), po kimś, czy dlatego, że jako pierwsza zaczęła krwawić?).

         O ojcu, którego zawsze musiała nazywać Jego Sułtańska Mość , bo pomimo bycia jej ojcem był także s u ł t a n e m, a ona t y l k o jego p i e r w o r o d n ą, u l u b i o n ą  i  u k o c h a n ą córką (ale oczywiście to wszystko się nie liczyło, bo co jej po tytule ukochanej córki sułtana, skoro i tak w końcu mieli ją wywieźć na drugi koniec świata, a ona już nigdy miała nie zobaczyć słońca nad Agrabahiem).

pieśń pustyni ∣∣ ʀᴇᴛᴇʟʟɪɴɢOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz