rozdział piąty

16 1 0
                                    

┏━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━┓

ROZDZIAŁ PIĄTY

━━━━━━━ ━━━━━━━

L E E N

┗━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━┛


         Ouahe⁵⁰, jedyne słowo po egipsku, które matka powtarzała wystarczają dużą ilość razy, ażeby był w stanie je zapamiętać.

         Ouahe, miejsce do zamieszkania.

        Oaza.

         Oaza, która — jak się okazało — wcale nie była gęstą zaroślą skarłowaciałych drzew i zeschniętych traw, rozmazaną, błotnistą sadzawką, w której niebo zdawało być się żółto-brązowe. Nie była zlepkiem jakichś szałasów z patyków i liści, z kijami powbijanymi w piach i stadami wychudłych wielbłądów przywiązanych do rozpadającego się płotu.

         Oaza, która — jak się okazało — była zaledwie może o połowę mniejsza od Agbarahu, drzewa, proste, zielone, jakieś oleandry i akacje, chyba nawet palmy, przeplatały się z wąskimi ścieżynkami, które prowadziły od jednej lepianki do drugiej. Sadzawka nie była sadzawką, nie małą i mulistą, jak chociażby Firat, bo kiedy przechodził wzdłuż jej brzegu, w odbiciu tafli wody doskonale widział zaschnięte grudki błota między pasmami włosów i popękane żyłki pod oczami. Nie było żadnych palisad ani rozlatujących się płotów, przymierających zwierząt, nawet smrodu gnijących resztek i zwłok zakopanych dwie qamy⁵² pod piaskiem.

         Jednocześnie nie było zielonych, bujnych gajów, błękitnego nieba rozlanego po wodnej tafli, promieni słońca złocących każdy wolny skrawek powierzchni. Nie pachniało pustynną miętą i kwiatami adenium, nie dźwięczało szumem wiatru, beczeniem owiec, śpiewem brązowoszarych białorzytek.

         Było nijako.

          Czuł się zupełnie tak samo, jak wtedy, chwilę po trafieniu do pałacu, kiedy nie wiedział absolutnie nic — czy umrze, czy przeżyje, jak go zabiją, czy najpierw odrąbią mu całe ręce, czy zaczną od palców, każdego po kolei, a potem powieszą albo zetną zwykłą siekierą. Czy matka żyje, czy przeżyje, czy ją bolało, czy chociaż teraz jej nie boli, czy czuje cokolwiek, czy o nim myślała, myśli, czy w ogóle jeszcze gdzieś istnieje, czy po śmierci będzie mógł zobaczyć ją jeszcze raz i powiedzieć, że tak strasznie ją kocha i przeprasza, że był najokropniejszym synem w całym mieście. Czy to wszystko w ogóle miało jakikolwiek sens.

         Wtedy miał ochotę wyrwać się żołnierzom, trzymającym go za ręce i prowadzącym jak na skazanie. Miał ochotę chwycić za scimitar którego z nich, wbić go sobie w brzuch, serce, gardło, gdziekolwiek, gdzie byłoby najszybciej, najmniej boleśnie, z jak najmniejszym rozlewem krwi. Miał ochotę umrzeć, ale jednocześnie tak cholernie nie chciał umierać.

         Teraz było dokładnie tak samo.

         Znowu zbierało mu się na wymioty.

         Kopnął nogą lekko w blaszane wiadro stojące obok — woda zachlupotała, trochę jej się wylało, wsiąknęła w piasek szybciej, niż zdążył wziąć kolejny oddech.

pieśń pustyni ∣∣ ʀᴇᴛᴇʟʟɪɴɢOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz