rozdział czwarty

17 1 0
                                    

┏━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━┓

ROZDZIAŁ CZWARTY

━━━━━━━  ━━━━━━━

   Z B Y T     S Ł O D K A
H E R B A T A

┗━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━┛

         Srebrna taca z głośnym trzaskiem uderzyła o stół. Galija momentalnie się wzdrygnęła, khadima, która jeszcze przed chwilą śliskim materiałem dotykała jej ramienia, zniknęła, a porcja na jej talerzu jakby urosła.

         Nie, raczej zmalała.

         'Umiy ciągle jej mówiła, że powinna mniej jeść, bo jeszcze trochę i Dakshan zamiast urodziwej młodej kobiety, ujrzy spasioną maciorę, i wtedy już żaden mężczyzna jej nie zechce.

         Khadija po urodzeniu pierwszego dziecka nie mieściła się nawet w abaye Rabab, a mimo to urodziła sułtanowi jeszcze czworo dzieci.

         Tak mówiła Hanan, a Hanan chyba-raczej miała rację. Była przecież siostrą sułtana, jej ciotką, najstarszą z całej jedenastki dzieci i trzecią najważniejszą kobietą w życiu ojca (pierwszą była jego matka, drugą Khadija, trzecią Hanan, a gdzieś pomiędzy nimi balansowała ona, pierworodna, ukochana córka, jeszcze nie całkiem dorosła kobieta, nadal trochę dziecko, ale w pełni okrzesane i rozumne).

         Ale ogólnie ojciec raczej niewielu ludzi darzył zaufaniem.

         Jafar, zdecydowanie Jafar. Hanan i Maryam jako jedyne żywe siostry, które potrafiły mówić o czymś innym niż herbatki i nowe abaye wyszywane złotymi nićmi. Może też Vasim, iṣbahsalār⁴⁵ ich dziesięciotysięcznej armii. Najpewniej też Alauddin, syn, ale nie-syn — i na pewno Khalid, najstarszy z całej czternastki, przyszły następca, skóra zdarta z ojca.

         Skóra zdarta z ojca, która miała dokładnie dwadzieścia siedem lat, takie… takie oczy! (takie, czyli jakie, Abir?), już cztery żony i prawie-na-pewno zapewniony tytuł sułtana po śmierci ojca, bo przecież nigdy nic nie wiadomo, ale Galija nie wyobrażała sobie, żeby ktoś inny miał nim zostać (Najib był zbyt zapatrzony w Jafara, o wiele bardziej niż powinien być, o wiele bardziej niż był Ahmed. Kamal był… był… po prostu nie, bo jak, skoro nawet nie wiedziałam jak miałaby go określić? Całymi dniami łaził tam, gdzie nie powinien, uganiał się za nie swoimi konkubinami, pił na umór, a potem po nocach jego krzyki dzwoniły jej w uszach aż do samego rana. Samitr wolał jazdę konną, polowania, głupie pojedynki i strzelanie z łuku — pewnie, gdyby tylko mógł, na wojnę jechałby w pierwszym rzędzie albo całkiem z przodu, jeszcze przed Vasimem. Fadl był synem Firdus, konkubiny, której po prostu poszczęściło się za pierwszym razem, synem, który co najwyżej mógł liczyć na rangę emira⁴⁶, ewentualnie mógłby zostać jakimś ważnym kimś, uczonym, czy coś. A Rasoul był jeszcze dzieckiem, miał dopiero dwa lata, potem nawet nie będzie jej pamiętał, a ona owszem, będzie go pamiętała — jako niskiego, chudego braciszka, którego tylko czasami mogła wziąć na ręce i to w obstawie przynajmniej pięciu khadim, jego mamki i dziwnych spojrzeń 'umiy).

         Była ich piętnastka (szesnastka?), ł ą c z n i e, bo od śmierci Siraja minęły jakieś cztery lata, a ona dumnie udawała, że wciąż nic nie wiedziała o malarii szalejącej w zamkniętych komnatach, o ciele Talaha, które wynieśli nocą i pochowali w mogile Tamadur, bez osobnej tabliczki, kolejne dziecko konkubiny, którego nikt nie chciał i nie potrzebował.

pieśń pustyni ∣∣ ʀᴇᴛᴇʟʟɪɴɢOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz