PROLOG.

57 8 0
                                    

Rok 2011. Decatur stan Georgia.

Pov Archer

Ciężkie krople deszczu zacinały o szyby, tworząc nieregularne ścieżki, jakby niebo tego dnia płakało wraz z nami. Siedziałem na łóżku w swoim pokoju, obejmując drżącymi dłońmi Octavię, która dławiła się łzami. Desperacko przytulała mnie do swojej klatki piersiowej, czułem jak bardzo roztrzęsiona była. Ale sam nie byłem w stanie uronić ani jednej łzy. Wiadomość, którą przekazała mi zaledwie minutę wcześniej, rozbrzmiewała w mojej głowie jak echo. Addie nie żyje. Policja mówi, że to samobójstwo.

Samobójstwo. Słowo, które nigdy nie miało dla mnie sensu. Nie w przypadku Addie. To brzmiało jak okrutny żart. Adeline, moja kochana siostrzyczka, która była promykiem w najmroczniejszych dniach. Addie, która śmiała się ze wszystkiego, która uwielbiała zwierzęta i która chciała w przyszłości założyć własną klinikę weterynarii. To właśnie ta dziewczyna zniknęła nieodwracalnie?

Była silna. To zawsze ona, pocieszała mnie i Octavię kiedy coś poszło nie tak. To ona, swoim rozpromienionym uśmiechem, rozpędzała najczarniejsze chmury jakie tworzyły się w naszej rzeczywistości. To nie mogło dotyczyć jej.

Zaledwie kilka dni później stałem nad jej grobem. Nie mogłem w to uwierzyć. Krople deszczu znowu zaczęły na mnie kapać, ale ich nie czułem. Nie czułem niczego. Wszystko było niezrozumiałe, odległe, jakby chowało się za kurtyną mgły. Patrzyłem otępiałym wzrokiem na ludzi, którzy zebrali się wokoło, wrzucali kwiaty do dołu na białą trumnę. Szeptali, ocierali łzy. Słyszałem i widziałem to wszystko, ale ich twarze były rozmazane, a głosy przytłumione.

Nie płakałem. Nie czułem smutku, który przecież powinienem odczuwać. Czułem tylko nienawiść i złość.

Zacisnąłem mocniej palce na dłoni Octavii, która stała obok, również nie płacząc. Choć stałem tyłem, to czułem na sobie zimne spojrzenie ojca, który zaciskał boleśnie dłonie na moich barkach. Dla niego, śmierć Addie, stanowiła problem do rozwiązania, a nie tragedię. Zakazał nam płakać.

— Jesteście zbyt duzi, żeby targały wami emocje — wysyczał cicho, nachylając się pomiędzy nas. Jako trzynastolatek, dorównywałem wzrostem swojej piętnastoletniej siostrze, dlatego obydwoje dokładnie słyszeliśmy jego słowa — Słabość nic wam nie da.

Ale to nie słowa ojca sprawiły, że nie uroniłem łzy. To był gniew. Mieszanka negatywnych emocji, które się we mnie zebrały.

Pamiętałem jej ostatni list. Przysłała go zaledwie dzień przed śmiercią, na święta Wielkanocne. Szkoła zabroniła wracać jej do domu, więc wysłała nam listy. Kocham cię, braciszku! Każdego dnia świeć tak jasno jak słońce! Tak brzmiały ostatnie słowa, które w nim zapisała. Dotknęły mnie, bo przeczytałem je w dniu jej śmierci. Ojciec wręczył mi list z samego rana, zaledwie kilka godzin przed tą okropną wiadomością. Wciąż nie mogłem pojąć, jak mogła tak postąpić. Zaprzeczało to wszystkiemu, co o niej wiedziałem.

Ojciec miał swoją wersję. Powiedział, że Addie była chora, miała problemy emocjonalne. Że izolowała się od innych i sprawiała problemy w szkole. Ale ja znałem swoją siostrzyczkę. Nie wierzyłem w jego słowa. Nie zrobiłaby nam tego - mnie i Octavii. Kochała nas tak mocno, jak my ją.

Wierzyłem, że to nie był jej wybór, to nie była jej decyzja.

Ścisnąłem białą róże w dłoni, której kolejce nieprzyjemnie raniły moją skórę. W myślach przysięgałem sobie jedno: dowiem się wszystkiego. Ktokolwiek przyczynił się do jej śmierci, zapłaci za to. Nie wiedziałem jeszcze, kogo będę musiał zniszczyć, ale to nie miało znaczenia. Bo właśnie to sobie postanowiłem. A słowo wypowiedziane przez członka rodziny Milazzo, miało nieocenioną wartość.

Gdy wrzucałem róże do jej grobu, trumna zaczęła osuwać się w dół, powoli znikając z mojego wzroku. I wtedy, zrozumiałem, że nadszedł czas na zemstę.

Szkarłatną zemstę.

***

Mam nadzieję że prolog zaciekawił was na tyle, aby sięgnąć w głąb historii Archera i Jayli <3

Crimson VengeanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz