† Witam, witam. Miałam problem z tym rozdziałem nie ukrywam, ale koniec końców udało mi się go wysmażyć tak jak chciałam, mam ogromną nadzieję, że wam się spodoba.
Część napisał Cha0sMaster, resztę ja, dlatego tym bardziej mam nadzieję, że będzie wam się podobać.
Życzę miłego czytania†
-Wiedziałem, że te pojeby z Brooklynu coś w końcu zrobią! Ale żeby przetrzymywać ciała naszych?! – powiedział Daniel nie tyle pakując, co wrzucając wygniecioną hawajską koszulę do walizki. Wziął butelkę słodkiego wina i bez zastanowienia wypił prawie połowę. – Mogła dzwonić wcześniej! Fitzgerald jest zdolny do wielu rzeczy, a co jeśli znowu zaatakuje, a mnie nie będzie jeszcze na Manhattanie?
-Mówisz tak jakbyś nie wierzył w swoją siostrę. – skomentował Jay. Przez chwilę przyglądał się plastikowej butelce Sangrii po czym sam wypił kilka łyków.
-To nie tak, że nie wierzę! Po prostu się martwię. Nie pozwolę, żeby kolejny raz została sama z takim burdelem!
-I nie zostanie. Nawet gdyby chciała to nie pozwoliłbyś jej na to. – powiedział Jayden wstając od stolika kawowego i ujmując jego dłoń.
-Myślisz, że mnie ponosi?
-Może tak troszeczkę? – odpowiedział starając się ze wszystkich sił zabrzmieć przekonująco. Nie wyszło mu. – Łyknij sobie jeszcze. – powiedział podając mu butelkę. Zaczęli pić na zmianę dopóki słodki trunek w całości nie znalazł się w zawartości ich żołądków, a napięcie w całości nie opuściło ciała Daniela.
Kilkanaście minut później już bardziej spokojny ponownie zaczął pakować cały ich dobytek do kilku walizek. Chociaż w tym przypadku, pakowanie to za duże słowo. Daniel raczej wrzucał do walizek wszystko jak leci, a potem modlił się, żeby jakimś cudem udało mu się je zamknąć. Młody lekarz w tym czasie jedynie siedział na małej sofie z jeszcze jedną prawie wypitą butelką wina. Lekko pijany patrzył jak mąż przegrywa w nierównej walce z wypchaną po brzegi walizką.
-Fajnie, że się przydamy i że nie będziesz w końcu aż tak spięty, ale szkoda, że już wracamy, no i przez to, że chciałeś jak najszybciej zaliczyć wszystkie kraje na naszej liście do odwiedzenia ominęliśmy połowę miast. – powiedział niewyraźnie Jayden. Głowę opierał na ramieniu, który spoczywał na blacie stolika. Oczy miał przymknięte i wyglądał tak jakby rozmową desperacko próbował utrzymać przytomność.
-Ale nie narzekałeś. – zauważył blondyn. Poddał się z zamykaniem największej walizki, więc do kolejnej wrzucił zwinięte w kulkę koszulki, które walały się na podłodze.
-Bo bawiłem się dobrze i w ogóle, ale jednak liczyłem na tą Wenecję...
-Tylko mi nie mów, że chciałeś odegrać sceny z Czerwonych Zwojów Magii...
-Ale nie chciałbyś zakraść się na jakiś bal maskowy i tańczyć na środku? – Daniel pokręcił głową.
-A gdzie ty chcesz znaleźć bal maskowy w Wenecji?
-Nie wiem. Może sami byśmy coś zorganizowali? Od zawsze marzył mi się elegancki bal.
-Mało ci po weselu? Przecież nie lubisz dużych imprez.
-Ale to nie byłaby impreza tylko bal taki jak robiła kiedyś arystokracja. W dodatku to byłby maskowy bal i nie bylibyśmy w centrum uwagi...
-Nadal nie mogę uwierzyć, że czytasz fantasy dla nastolatków z lat dwutysięcznych.
CZYTASZ
Manhattan kontra Bratwa
AksiKolejni przeciwnicy, zarówno w kraju jak i poza jego granicami. Inne mafie, policja federalni, a nawet współpracownicy są gotowi wbić nóż w plecy szefowej organizacji żeby tylko udowodnić jej, że miejsce kobiety jest w kuchni, jednak stale zapominaj...