Rozdział 5

36 0 0
                                    

Czym tak naprawdę jest cierpienie?
Dlaczego każdy odczuwa je inaczej?
Jaki ma cel?

Dzisiaj mijają trzy lata, od kiedy mój tata zmarł na nowotwór.

Trzy lata.
Trzydzieści sześć miesięcy.
Tysiąc dziewięćdziesiąt pięć dni.

Nie zliczę, ile razy usłyszałam słowa pocieszenia ,,Z czasem przestanie boleć".  Gówno prawda. Co rok jest coraz gorzej, co rok coraz trudniej znieść mi myśl, że nie ma go już ze mną. Nie ma go już z nami, ze mną, mamą i Theo. Nigdy nie zobaczy, jak kończę szkołę, nigdy nie pogratuluję mi dostania się na studia, nie zobaczy, jak spełniam marzenia.

Odpuściłam sobie dzisiaj szkołę, nie miałam siły wstać z łóżka. Theo zrozumiał, nie naciskał na mnie. Od samego rana leżałam w łóżku i przeglądałam nasze wspólne zdjęcia. Podniosłam się do siadu, kiedy mój telefon po raz kolejny zaczął wibrować.

Harry: Cześć, kaczuszko!

Harry: Nie ma cię w szkole, wszystko okej?

Harry: Zadzwoniłem do twojego brata, powiedział, że nie najlepiej się czujesz.

Harry: Wpaść do ciebie po szkole?

Zapomniał.

Dlaczego zapomniał? Mój tata traktował go jak drugiego syna. Nie mógł zapomnieć.

Do: Harry
Wiesz jaki dzisiaj jest dzień?

Czekałam niecierpliwie, aż odpisze. Z każdą sekundą stresowałam się jeszcze bardziej, kiedy  co chwilę na ekranie mojego telefonu pokazywały się trzy pierdolone kropki, które po chwili znowu znikały.

Harry: Piąty marca...

Harry: Zapomniałem o czymś?

W moim pokoju rozległ się szloch, który od razu po przeczytaniu wiadomości opuścił moje usta. Zgasiłam telefon i rzuciłam nim daleko przed siebie, nie dbałam o to, czy się uszkodzi. Liczyło się tylko jedno, zagłuszyć wszystkie trudne emocje.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie ma czegoś takiego jak złe emocje, są tylko trudne. Wszystko, co mną targało zdecydowanie zaliczało się do ,,trudnych emocji". Wstałam szybko z łóżka, zanosząc się jeszcze większym płaczem.

Nie dam rady.

Skierowałam się do łazienki połączonej z moim pokojem. Jak w transie przeszukiwałam wszystkie szuflady, wyrzucając z nich kosmetyki, aż w końcu znalazłam. Znalazłam mój ratunek, a może raczej zgubę? Usiadłam na zimnych kafelkach, podwinęłam prawy rękaw mojej bluzy. Spojrzałam na mój nadgarstek, na którym widniały białe oraz fioletowe blizny. Pionowe i przecinające je poziome. Przyłożyłam zimny metal do skóry.

Tato, przepraszam.

Przeciągnęłam ostrzem z całej siły, zobaczyłam krew. Jak zahipnotyzowana patrzyłam, jak ciecz wypływa z rany i spływa na ziemię. Nie skończyło się na jednej kresce ani na trzech. Skończyło się wtedy, kiedy mój obraz był zamazany przez łzy, a na nadgarstku nie było praktycznie żadnego wolnego miejsca na nowe cięcia.

Sięgnęłam po papier toaletowy oraz bandaż. Starłam tyle krwi, ile dałam radę, a po chwili niedbale zawiązałam opatrunek. Zaciągnęłam rękaw i skierowałam w stronę drzwi wejściowych do domu. Wybiegłam z niego i skierowałam się na cmentarz. Nie zwolniłam biegu, dopóki nie zobaczyłam bramy wejściowej. Kierowałam się między nagrobkami, trasę do tego jednego znałam na pamięć. W wieku piętnastu lat potrafiłam przychodzić tutaj nawet trzy razy dziennie.

Never stop dreamingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz