Rozdział 3

1.1K 139 23
                                    


Przemywam twarz zimną wodą, po czym przenoszę wzrok na lustro i patrzę sobie prosto w oczy.

„Twoja córka mówi do obcego faceta »tato«". Od wczoraj prze­wijam to jedno cholerne zdanie wżerające się w moje myśli.

Amy nie chciała słuchać tłumaczeń, nie dała nawet cienia na­dziei na drugą szansę, usunęła mnie ze swojego życia. W zasa­dzie od momentu, w którym ją poznałem, wiedziałem, że to nie jest dziewczyna na jeden raz. W tamtej chwili powinienem zre­zygnować z lukratywnej znajomości z Rachel, ale zamiast tego, szybkim i sprawdzonym sposobem chciałem zapewnić nam lepszy start. Budowałem fundament czegoś, co legło w gruzach, zanim zdążyło powstać.

Nigdy nie byłem święty, a kiedy już postanowiłem oddać się tylko rodzinie i wybrałem jeden kierunek, wszystko się spierdo­liło. Zostałem postawiony pod ścianą, bez szansy na ruch. Gdyby Amy zdecydowała się wysłuchać moich wyjaśnień, dowiedzia­łaby się, że to nagranie nie było dowodem na najgorsze, co zro­biłem. Uprawiałem seks za kasę, i o tym już nie wiedziała. Nagranie, które przypadkowo wpadło w jej ręce, to nie tylko koło ratunkowe dla kumpla, ale – jak się okazało – worek kamieni u nogi dla mnie.

Twoja córka mówi do obcego faceta „tato".

Córka.

Twoja córka, myślę, tępo patrząc w lustrzane odbicie.

– Kurwa. Nawet o tym nie myśl. Nie rób tego – przekonuję się cicho, lecz to nie działa.

Wiem, że ta myśl mnie nie zostawi, będzie mnie gryźć niczym szorstka metka w nowej koszulce, dopóki jej nie obetnę. Dlatego dwa tygodnie przed czasem muszę zadzwonić do jedynej osoby, z którą utrzymuję kontakt.

– Cóż za niespodzianka, synu – odzywa się łagodnie kobieta.

W tle słyszę delikatną muzykę. Mama zapewne też ściska w dłoni lampkę szampana.

– Stało się coś?

– Amy ma kogoś? – przechodzę od razu do sedna. Na łączu zapada cisza. – Czy Amy ma kogoś? – powtarzam stanowczo.

– A czy ma to teraz jakiekolwiek znaczenie? – odpowiada zre­laksowana.

– Ma – przeciągam z pretensją.

– Zakazałeś wspominać mi o wszystkim, co wiązało się z two­im poprzednim życiem. A ostatnim razem, gdy próbowałam przemycić ci informacje na temat twoich przyjaciół, rozłączyłeś się i na kolejny telefon od ciebie czekałam trzy miesiące. W prze­ciwieństwie do własnego syna potrafię wyciągnąć z lekcji odpo­wiednie wnioski – wytyka.

Tylko odcięcie się od informacji gwarantowało mi spokój.

– Jakoś nie pouczałaś mnie, gdy dostałaś nowe auto za pienią­dze mojej byłej klientki – parskam. – Chyba że mowa o lekcji: „Zanim udasz się do narzeczonej, zmyj z siebie zapach obcej ko­biety". Gdyby nie te „wnioski", pewnie nawet nie zdążyłbym nałożyć Amy pierścionka zaręczynowego – zarzucam.

– Naprawdę chcesz usłyszeć moje zdanie? – pyta mnie zło­śliwie.

Moja matka, Ruth Frist, jest dla mnie numerem jeden na topliście bezpośrednich i bezpardonowych kobiet, jakie było mi dane poznać w życiu. To pewnie dzięki tym cechom kilkanaście lat temu dostała posadę kierownika największego hipermarketu w Redwill.

– Nie, bo teraz zadałem ci konkretne pytanie i chcę usłyszeć na nie odpowiedź – oznajmiam, spuszczając z tonu, na co na mo­ment milknie.

– Tak. Amy ma męża – odpowiada chłodno.

– Od jak dawna? – drążę.

– Tuż po porodzie wyszła za mąż i nie pytaj, kim jest ten facet, bo wedle twojego życzenia, nie interesowałam się twoim BYŁYM życiem – przypomina.

W specyficzny sposób ta informacja jest dla mnie przygnębia­jąca. Bez słowa pożegnania kończę połączenie, a w głowie zaczy­nają mi się kłębić znaki zapytania.

Kluczowym jest to, jak to możliwe, że po kilku miesiącach od rozstania ze mną Amy tak po prostu wyszła za mąż.

Kim, do kurwy nędzy, jest facet, który z prędkością światła dał pocieszenie mojej byłej, a moje dziecko błędnie nazywa go ojcem?

Czy Amy znała go wcześniej?

A może też nie była tak święta, jak mi się wydawało, i to wcale nie jest moje dziecko? Jedno biorę za pewnik. Nie można kogoś szczerze kochać i jednocześnie nie mieć problemu z tym, żeby tak szybko zapomnieć o tej osobie.

***

Jestem wściekły i nabuzowany, kiedy kolejnego dnia pakuję swój dobytek do pick-upa. Nie wiem, co mną kieruje, lecz z pewno­ścią nie są to najlepsze pobudki. Może i popełniłem w życiu kilka błędów, ale nie jestem frajerem usuwającym się z drogi dla czy­jegoś interesu.

Z wiadomych przyczyn zostawiłem Amy kartę kredytową i oszczędności zgromadzone na wspólnym koncie. Ciekawe, czy sfinansowała za nie ekspresową uroczystość ślubną. Poza tym nadal nie mam pewności, czy to dziecko jest moje, a jeśli jednak tak, to ma prawo wiedzieć, kto jest jego prawdziwym ojcem.

Czeka mnie dziewięciogodzinna podróż do Redwill, ale to dla mnie żaden problem, bo lubię jazdę samochodem i będę miał czas na poukładanie sobie w głowie kilku ważnych kwestii. Dłuższy przystanek planuję dopiero w Georgii i prawdopodob­nie w Savannah.

Czekam na właściciela mieszkania, żeby oddać klucze. Ucie­szył się, że wyjeżdżam, bo w ubiegłym tygodniu otrzymał ode mnie niepodlegającą zwrotowi zapłatę z góry za trzy miesiące.

Widząc parkujący na podjeździe samochód gospodarza, zer­kam na nadgarstek, a mężczyzna wysiada i podchodzi do mnie. Wynajmowałem u niego od roku i tyle samo czasu mnie wkurwiał. Nie miał podstaw, a i tak tydzień w tydzień zaglądał do mnie „niby przejazdem", jakby w obawie, że jednopokojowe mieszkanie przerobię na dwudziestopiętrowy burdel.

Uwalniam całe pokłady cierpliwości, nim księgowy otworzy usta.

– Przepraszam za spóźnienie. Czekaliśmy na nianię, poznała chłopaka i zaspała. – Rozbawiony, rozkłada ręce. – Kiedy już dotarła, podrzuciłem żonę do kosmetyczki, dzieciaki na stadion, młody oczywiście zostawił gdzieś bidon, więc musiałem...

– Chuj mnie to obchodzi – przerywam, rzucając mu pod nogi metalowy pęk kluczy.

– Co proszę? – jąka, wybity z rytmu.

– Twoja wyruchana niania, zgubiony napój twojego smarka i jego ewentualne odwodnienie. Jebie mnie to po całości, tak samo zresztą jak to, dlaczego usta twojej żony wyglądają jakby od urodzenia ssała żądło szerszenia. Nikogo to, kurwa, nie inte­resuje, ty stadna, nadgorliwa, pierdolona papugo.

Pożegnania nie są moją mocną stroną. Jego raczej też, bo pa­trząc na mnie z dołu, z rozdziawionymi ustami, nie wie, co ma począć.

Nie przedłużając, ruszam, odbijam się o jego ramię i wsiadam do samochodu.

Po kilkunastu minutach wyjeżdżam z Tampy, a nawigacja in­formuje o kilkumilowym korku tuż za Jacksonville. Zmieniam więc kierunek jazdy i zamiast przybrzeżną drogą przez Savannah, pojadę trasą przez Douglas i tam zaplanuję postój. To po­łowa drogi, więc wyprostuję nogi, zjem kolację, po czym udam się prosto do Redwill z nadzieją, że zastanę matkę w domu i nie spędzę reszty nocy w aucie.

Nie za darmo 23/10/24Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz