Rozdział 5 Wywiad

5 0 0
                                    

Lucy: Musisz iść ze mną na ten wywiad.

Connor: Odkąd odebrałaś mnie z CyberLife zachowujesz się jakoś dziwnie, o co chodzi?

Lucy: Ten typ zachowuje się dziwacznie.

Connor: Lu, proszę, nie świruj.

Zaczęłam intensywnie chodzić po mieszkaniu. Sumo musiał wyczuć, że czuje się spięta, bo szczeknął na mnie, a potem dołączył do mnie i chodził za mną w te i z powrotem.

Connor: Lucy. Lucy! Czy jak powiem Ci, że z tobą pójdę, poczujesz się lepiej?

Lucy: Poczuję się świetnie! Spotykamy się w tej kawiarni, wiesz której... tej, gdzie byliśmy na naszej pierwszej randce. 

Connor: Tak, wiem.

Lucy: Musimy wymyślić Ci jakieś przebranie.

Connor: Po co mi przebranie?

Lucy: Bo jest dziennikarzem. Rozpozna cię w tłumie. Zakładam, że już przeszukał cały Internet i zna na pamięć każdy artykuł, w którym jest moje nazwisko.

Connor: Uspokój się. Już, spokojnie. Oddychaj. Pokaże Ci coś.

Nagle włosy Connora zmieniły kolor na blond.

Lucy: Czemu ja się o tym dopiero teraz dowiedziałam?

Connor na to tylko mrugnął okiem i zmienił z powrotem włosy na swój naturalny brąz. Pocałował mnie w policzek i powiedział:

Connor: Uwierz mi, nie rozpozna mnie.

Siedziałam już w kawiarni. Przyszłam specjalnie wcześniej, aby przygotować się do wywiadu. Connor wszedł chwile po mnie w luźnej bluzie i blond włosach. Nie patrzyłam się na niego za długo, żeby nikt nie domyślił się, że to Connor. Jeżeli zrobił tak, jak zaplanowaliśmy przed wyjściem, usiadł sobie daleko ode mnie, na tyle by John go nie zauważył i na tyle blisko, żeby zebrać o nim jak najwięcej danych. Po dziesięciu minutach wszedł dziennikarz. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Uśmiechnął się do mnie serdecznie, ja natomiast tylko skinęłam mu głową. Podszedł do mnie i uścisnął mi rękę.

John: Witam ponownie, Pani porucznik. Możemy zacząć?

Lucy: Dzień dobry. Oczywiście.

John: Nie przeszkadza Pani, jeżeli będę nagrywał głos?

Lucy: Proszę się nie krępować.

John: Czy uważa się Pani za bohaterkę?

Lucy: Na takie pytanie się nie przygotowałam. Nie, totalnie, nie uważam się za bohaterkę. Zrobiłam po prostu rzecz, którą musiałam zrobić. Która w moim mniemaniu była potrzebna. 

John: Czy uważa Pani, że androidy nie pradziłyby sobie bez Pani?

Lucy: Oczywiście, że nie. Markus dobrze dowodził swoim ludem i na pewno udałoby im się osiągnąć sukces i bez mojej pomocy. Chciałam być tylko dodatkową parą rąk, która pomoże im osiągnąć upragnioną wolność. To wszystko.

John: To naprawdę bardzo sporo, pani Porucznik. Dlaczego mimo niechęci do Connora, postanowiła Pani zacząć z nim współpracować?

Lucy: Zaczęłam w nim dostrzegać ludzki pierwiastek. Z dnia na dzień, mimo, że może nie zdawał sobie z tego sprawy, stawał się człowiekiem. I to mnie przekonało do tego, że również maszyny powinny zasługiwać na uznanie równe człowiekowi. Connor, poza moim ojcem - Hankiem Andersonem, był jedyną osobą, która trwała przy mnie, gdy zostałam postrzelona. To mnie najbardziej przekonało do współpracy. Staliśmy się najlepszymi parterami w policji Detroit, tylko przez to, że tak dobrze się dogadujemy.

John: Dobre dogadywanie się przez partnerów skutkuje szybsze i skuteczniejsze rozwiązanie sprawy. Zgadza się Pani z tym stwierdzeniem?

Lucy: Oczywiście, że tak. Sprawa androidów była dość długim case’m jednak byliśmy w stanie ją rozwiązać. Od tamtego momentu mieliśmy pojedyncze sprawy. Jeszcze nie trafiła nam się druga sprawa wymagająca takiego zagłębienia jak właśnie sprawa defektów. Ze względu na to, że odzyskanie wolności przez androidy to dość świeża sprawa i nie było nawet czasu zająć się czymś większym. Jednak jestem pewna, że jeżeli jakaś sprawa się trafi. Ani mnie, ani tym bardziej Connorowi nic nie umknie. Jesteśmy dobrymi policjantami i rozwiążemy każdą, KAŻDĄ sprawę.

John: To fascynujące w jaki sposób Pani jest pewna swoich słów. To naprawdę... fascynujące. Zaledwie kilkanaście dni temu nienawidziła Pani androidów, wiem, że przestała Pani być uprzedzona do Connora, ale dlaczego od razu do wszystkich androidów?

Lucy: Cóż, ja...

John: Była Pani gotowa przeciąć sobie rękę w jednej z akcji. Dlaczego?

Lucy: To była mała rana. To naprawdę nic. Ja...

John: ... nie wydaje mi się, żeby to było nic. Czy to nie jeden z nich zabił Pani brata, Cole’a Andersona?

W mgnieniu oka wstałam, odsuwając krzesełko, na którym siedziałam. Wydał on bardzo głośny dźwięk. Jednak nie dbałam o to. Bez patrzenia Johnowi w oczy i bez żadnych słów pożegnania, wyszłam z kawiarni i pobiegłam w stronę mostu Gordie Howe.

Androids and Humans 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz