Wracając do Cork

679 60 94
                                    


Moja największa duma :)

Praca zdobyła #1. miejsce, czyli Złotą Perłę w konkursie "Obrazy słowem malowane" w akcji #pisarskiwattpad!


OPOWIADANIE BYŁO INSPIRACJĄ W KONKURSIE "OPOWIEŚCI ZAMKNIĘTE W KADRZE"  

Link w przypiętym komentarzu --> 


~*~

Wpatruję się po kolei w każdy znaczek, by się upewnić, że czegoś nie przeoczyłem i że ta szóstka to jednak szóstka, nie dziewiątka. Swędzi mnie nos, lecz nie mogę się podrapać, bo obnażyłbym swoją teraźniejszą słabość.

Do diabła, tylko para! — klnę w myślach, zaciskając zęby. Nie mogę się skupić. Ten młody, jasnowłosy człowiek przede mną wygląda na pewnego siebie, jakby już wygrał. Patrzę na niego i widzę tamtego człowieka, którego spotkałem przed laty w Cork. A niech tam, zagram na przetrzymanie.

Biorę łyk piwa, starając się trzymać w ryzach. On naprawdę wygląda znajomo, mimo że jest dobre trzydzieści lat młodszy od śmierdzącego rumem Foleya z irlandzkiego pubu.

Wciąż go pamiętam. Miał ranę ciętą na prawym policzku i z daleka można było poznać, że niejeden sztorm w życiu ujarzmił. Przysiadł się do mnie, uznając z jakiegoś powodu, że to właśnie ja będę idealnym słuchaczem jego historii życia.

Obserwuję go bacznie. Może jednak wcale nie jest taki pewny zwycięstwa, jak mi się wcześniej zdawało? Może z moją jedną parą nie jestem w najgorszym położeniu.

Wracając do Cork. Przypominam sobie, że Foley miał podobne rysy i oczy także piwne. Także grywał pokera, ale nie ze mną. Uważał mnie za słabeusza. Miał rację. Jestem nim. Nigdy nie umiałem grać i dziś zapewne też przyjdzie mi stracić ostatnie szylingi. Wspominał, że był niegdyś wielorybnikiem na północnych wodach, ale tylko jedną z jego przygód zapamiętałem dokładnie.

Foley wypłynął niegdyś na jednej z trzech łodzi z młodym chłopakiem zwanym rudym Joe, jak to mówił, szukać grubej sztuki. Cztery godziny błąkali się po Atlantyku, nie napotkawszy żadnego stwora wartego wysiłków. Dwa razy ujrzeli płetwę rekina, może ludojada, lecz nawet tak kuszący łup nie był dla nich wystarczający. Oni i wielu innych na statku przypłynęli tu po skarb, po najdroższego potwora.

— Panie Foley, widzisz pan? — ozwał się Joe, wskazując na niezbyt wyraźny kształt w oddali.

— Co mam widzieć, twoje dziury w zębach? — Kiwnął przy tym towarzyszom z drugiej załogi, choć gdyby mógł, poharatałby ich swymi długimi, czarnymi paznokciami.

— Nie, niech pan spojrzy w tę stronę. — Piegowaty rudzielec zachwycał się jak małe dziecko, stając jedną nogą na burcie. — Woda o zachodzie ma kolor herbaty, a niebiosa barwę szkockiej whisky. Czy może być na świecie coś piękniejszego?

— Te, poeta, takie farmazony to sobie przy dziewkach możesz opowiadać, na pewno je to poruszy. Harpuny lepiej szykujta — polecił wiarus, wyrzucając butelkę po ulubionym trunku do morza.

— Tak, panie Foley.

Młodzian po raz enty rozwinął i zwinął ponownie liny, potem sprawdził mocowanie, pozostawiając je w gotowości do ataku. Przetarłszy czoło ramieniem, spojrzał raz jeszcze ku ciepłemu światłu zachodzącego słońca, a przed nim rysował się już znacznie wyraźniejszy kontur pięknego niczym widmo zapłaty za ambrę statku, a przed nim podobny do żółwia piekielny jeździec apokalipsy, plujący żar z wysokiego pyska.

SzwaczkoshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz