Nie moja walka

236 23 9
                                    


Praca zdobyła #2. miejsce w konkursie "Mieszkam w swoich snach".

Niektóre fragmenty mogą być nieco niekomfortowe dla osób wrażliwych z powodu dużej ilości opisów śmierci i krwi.

~*~

Od wysokich na kilka dżangów czerwonych kolumn nie odbijał się żaden dźwięk. Równe oddechy sześćdziesięciu trzech osób, kobiet oraz mężczyzn, przez ćwiczenia wymuszone do razu lub — w przypadku mniej doświadczonych — do dwóch na dziesięć minut. Cisza jak w grobowcu, którym ten klasztor miał się za niedługo stać.

Klęczeliśmy, jak przystało na modły, bez słowa i bez ruchu, z twarzami przyklejonymi do terakotowej posadzki, oddając się w troskliwe objęcia bogów, przed którymi nie mieliśmy tajemnic.

Choć czyniliśmy tak co wieczór, odkąd pamiętam, a zawsze ta chwila była dla nas bardzo wzniosła, wręcz kojąca, dziś czułam w swych piersiach niepokój. Jestem pewna, że mistrz Liu i wszyscy inni także odbierali to napięcie, mimo że nikt z nas nie odważył się pisnąć.

Jestem pewna, że mój mistrz doskonale wiedział, co miało nastąpić. Umysłem swym telepatycznym był w stanie wyczytać, jak daleko od nas znajdował się nieprzyjaciel w liczbie co najmniej pięć razy większej. Nic nie mówił, przed niczym się nie uchylał i nikomu nie zdradzał, co było wiadome.

A wiadome było, że w końcu po nas przyjdą.

— Mistrzu Liu! — Głos posłańca rozniósł się po całej świątyni, gdy wraz ze szczękiem ciężkich drzwi oraz podmuchem zimnego wiatru wpadł do środka, nie zważając na tradycyjne rytuały.

Mistrz nie drgnął. Nigdy nie przerywał modlitwy z błahego powodu, choćby miała nim być zagłada. Nadal pokornie trwał w pozycji modlitewnej na najwyższym stopniu jako najskromniejszy sługa bóstw. Nauczeni pokory, posłuszni mu we wszystkim, również nie poruszyliśmy się ani o długość łuski smoka, ani pazura bambusowego niedźwiedzia.

— Mistrzu Liu, idą! — Słyszałam za sobą zniecierpliwienie tamtego młodego człowieka, który śmiał zakłócić nasz spokój. Nie przyjmował do wiadomości, że mój mistrz miał ważniejsze sprawy. — Armia cesarska się zbliża! — Jego wołanie stawało się coraz bardziej żałosne. Strach przejmował jego ciało wraz z duszą. Zapewne gdybym nie spędziła większości swego życia w tym cudownym przybytku, byłabym jak on. O bogowie, jakże mi teraz błogo, iż blask niezmierzonej wiedzy mego mistrza dotknął mego serca!

Słyszałam przyspieszony oddech i serce, chcące wyskoczyć z jego piersi. Snuł się przy drzwiach, próbując zaczepiać klasztorne służki, by one otrzeźwiły mistrza. One jednak również stały nieruchomo, doskonale znając panujące tu zasady. Słyszałam, jak nierozumiejący naszej postawy posłaniec sam padł na kolana, lecz nie po to, by do nas dołączyć, lecz z poczucia zupełnej beznadziei. W jego myśleniu musieliśmy być naiwnymi męczennikami, by nie powiedzieć dosadniej — samobójcami.

Trwaliśmy tak niewzruszeni jeszcze bardzo długo, niemal do zachodu słońca. Mistrz Liu wreszcie podniósł się z odrętwienia i odwrócił ku nam swe niemłode oblicze. Słuszny wiek wyrył mu na czole znaki zbliżone do yin i yang. Jego skromna jasna szata wojownika odbijała boskie światło oświecenia, rozdając je zwykłym śmiertelnym ludziom, chcącym posiąść choćby część mocy jego miecza oraz rozumu.

— Szukają kozła ofiarnego. — Odezwał się, gdy wszyscy zebrani porzucili stan metafizycznej nieważkości. Posłaniec musiał być już wtedy bliski śmierci ze strachu, mimo że nic się jeszcze nie wydarzyło. — Nadszedł dzień prawdy. Zajmijcie miejsca. Jeżeli mamy umierać, to z honorem — polecił mój zwierzchnik wyważonym tonem.

SzwaczkoshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz